wtorek, 28 października 2014

Konkursowy OS - Żelazne zasady , nr.7

Satynowa zielona pościel,dwie poduszki i prześcieradło a na nich czarne kwiaty. Pięć płatków,jedna łodyga i jeden malusieńki listek. Można powiedzieć niby wszystko zwyczajne. Zwykłe łóżko,zwykły pokój,zwykły dom. To tu wszystko się zaczęło. Czy też tu się skończy?



Potargane włosy, zmęczony wzrok, ciało pragnące tylko jednego. Odpoczynku. Straszliwie zmęczony szatyn obliczał na kalkulatorze wszystko jeszcze raz. Nie chciał popełnić gafy. To jego pierwszy projekt,który zostanie oceniony przez nową właścicielkę. To proste. Po pierwsze nie chciał wylecieć. Po drugie chciał się wkupić w jej łaski. Pracował tu już od trzech lat. To tu zaczynał jako stażysta. To tu pierwszy raz został doceniony. To tu po raz pierwszy poczuł,że wybrał dobry kierunek.
Teraz miał zaprojektować willę dla bogatego prezesa firmy budowlanej. To był taki test sprawdzający. I dla niego i dla Germana. To on powierzył mu ten projekt. Dając mu szansę na wykazanie się. Chciał aby ten zachwycił swoją pomysłowością i prezesa,i Violettę-jego córkę. Gdy projekt wypali prezes na pewno będzie chciał z firmą współpracować,dając przy tym świetny start nowej właścicielce.
Włożył ołówek za ucho. Obliczenia nadal się zgadzały. Sprawdzał je już jakiś piąty raz jak gdyby miał nadzieję,że znajdzie w końcu jakąś nieścisłość. Jednak wszystko było w ładzie. Spojrzał jeszcze raz na swój projekt. Nie był pewny czy jest z niego zadowolony. Po raz pierwszy tak się stresował. Miał jeszcze trzy godziny żeby ostatecznie zamknąć projekt postanowił zrobić jeszcze wizualizację w programie komputerowym. Wprawdzie nie musiał tego robić,ale chciał jakoś spożytkować ten czas. Otworzył klapę od czarnego samsunga i włączył go.
-Jak idzie?-drzwi się otworzyły,a w nich stał Castillo.
-Dobrze. Właściwie to już skończyłem.
-Tak? Mogę zobaczyć?-zapytał przejęty
-Oczywiście,szefie.-wskazał na drugie biurko na którym znajdował się projekt.
-German. Mam na imię German,Leonie. Nie jestem już twoim szefem. Masz teraz szefową.
-No tak. Zapomniałem.
Mężczyzna obejrzał dokładnie projekt. Po chwili popatrzył na młodego mężczyznę znad swoich okularów.
-Jest dobrze. Przynajmniej mi się tak wydaje. Teraz to już nic nie wiem.
-Germanie stresujesz się bardziej ode mnie.
-Zależy mi na córce. Znaczy firmie.
-Dobrze wiem,że chodzi panu o sukces córki a firma jest panu obojętna.
-Masz rację. Chciałbym żeby się spełniała. Mam nadzieję,że nie skończyła architektury ze względu na mnie.
-Musi to lubić. Widziałem ją raz na zajęciach.
-Tak?
-Jak mieliśmy zajęcia na ostatnim roku z pierwszą. Właściwie to był jeden wykład. Zwróciłem na nią uwagę jako jedna z nielicznych słuchała uważnie. Notowała wszystkie ważne rzeczy. Wydaje mi się,że to lubi.
-A ty słuchałeś?-zapytał z uśmiechem
-Na tym wykładzie byłem myślami gdzie indziej. Poza tym mieliśmy go co roku od pierwszej klasy.
Tak naprawdę faktycznie był gdzieś indziej. Myślał o ślicznej szatynce siedzącej kilka miejsc dalej. Już wtedy pracował tu jako stażysta. Nie miał jednak pojęcia,że wgapia się w córkę swojego szefa. W pewnej chwili musiała poczuć na sobie jego wzrok bo popatrzyła w jego stronę. Uśmiechnęła się delikatnie. Odwzajemnił jej uśmiech. Po chwili wróciła jednak do notowania. On nadal się na nią patrzył. Wręcz gapił. Przez cały czas kontem oko go widziała dlatego cały czas uśmiechała się pod nosem. Zauważył to. W końcu nie wytrzymała i spojrzała na niego. Popatrzył wtedy na nią wzrokiem mówiącym „Wygrałem”. Zaśmiała się perliście po czym wplątała lewą dłoń we włosy,rozczesując je palcami. Przez całe zajęcia prowadzili ze sobą grę spojrzeń i uśmiechów. Po trzech godzinach wykład się skończył a oni rozeszli się.
Poznał ją od razu gdy ją zobaczył w firmie tydzień temu. Zapytał wtedy Ludmiłę czy wie kto to. Wtedy dowiedział się,że to ona jest tą wielbioną pod niebiosa przez ojca córką. Miał nadzieję,że go nie pozna. Ba! Miał nadzieję,że zapomniała o tak mało znaczącym wydarzeniu jakie się wtedy wydarzyło,o którym on wciąż pamiętał.
-Leon,żyjesz?-z rozmyśleń wyrwał go głos byłego szefa.
-Tak.-otrząsnął się-A tak właściwie co tu robisz? Powinieneś chyba być w domu i odpoczywać.
-Yyy no tak. Właśnie wracam do domu.
-Proszę iść. Bo jak ciebie córka u mnie zobaczy to będę miał przechlapane.
-Dobrze już zmykam. Chciałbym ci powiedzieć,że gdyby wybór pomiędzy Diego a tobą zależał ode mnie to wybrałbym ciebie. Jesteś najlepszy.
No tak zapomniałby przecież był jeszcze Diego z którym rywalizował o stanowisko głównego architekta. On też dostał ten projekt. A Violetta miała zdecydować.
-Dziękuje. Schlebia mi pan.
German popatrzył na niego morderczym wzrokiem.
-Przepraszam. Schlebiasz mi.
Odpowiedział mu uśmiechem. Przed zamknięciem drzwi rzucił.
-Powodzenia.


Dokładnie o osiemnastej drzwi gabinetu otworzyły się. Stanęła w nich szatynka o brązowych oczach.
-Cześć.-powiedziała po zamknięciu drzwi
-Witam szefową.-odparł Verdas stojąc przy biurku.
-I jak,dobrze?
-Tak. Tu jest projekt.-wskazał na biurko
Szybko do niego podeszła i zaczęła oglądać jego dzieło. Widział,że była zestresowana.
-Poszedłem na pierwszy ogień?-zapytał po chwili
-Nie.-odparła-Jest nieźle.-dodała po chwili.-Podoba mi się.
-Mam jeszcze wizualizację jeśli chciałaby pani zobaczyć.
-Żartujesz?! Jeszcze zdążyłeś ją zrobić?
-Tak.-podał jej laptopa
Przyjrzała się prezentacji dokładnie.
-Gratuluje awansu.
-Naprawdę?
-Tak.
-Dziękuje pani.
-Nie pani. Mówmy sobie po imieniu. Violetta.
-Leon.
Podali sobie dłonie.
-Leonie,jak myślisz przetrwamy jutro?-zapytała go
-Jestem tego pewny. Nie stresuj się.
-Łatwo powiedzieć.
-Ja właśnie przestałem. Dostałem awans. -uśmiechnął się do niej
-A ja zaczęłam.-wypuściła głośno powietrze z ust.
-Spokojnie będzie dobrze.-złapał ją za ramiona-Wdech,wydech.
-Znam tylko jeden sposób na odstresowanie ale musiałbyś mi pomóc.
Rozłożył ręce.
-Jestem otwarty na wszelkie propozycje.
Przybliżyła się do niego i pocałowała namiętnie w usta.




Obudził się z okropnym bólem głowy. Spojrzał na budzik na szafce nocnej. Nie wyspał się. Spał może jakieś pięć godzin. A to wszystko przez swoją szefową,która leżała obok niego nadal błądząc w krainie Morfeusza.
Mimo rozsadzającego głowę bólu był bardzo zadowolony z wczorajszego obrotu spraw. I cóż zupełnie odstresowany. Miała rację to działało.
Przetarł dłońmi zaspane oczy. Wstał po cichu aby jej nie zbudzić. Zabrał z komody świeżą bieliznę i udał się do łazienki naprzeciwko. Po odświeżającej kąpieli zszedł na dół do kuchni w celu przygotowania śniadania. Świetnie gotował. Żadna z jego byłych nie narzekała na przygotowane przez niego posiłki. Był niesamowitym kucharzem,co lubił udowadniać.
Usmażył jajecznicę dodając swoje ulubione przyprawy. Zaparzył też aromatyczną kawę. Wymienione rzeczy położył na stoliku śniadaniowym z chęcią zaniesienia ich na górę.
Otworzył delikatnie drzwi nie chcąc budzić jej tak drastycznie. Ona jednak już nie spała. Opierała się plecami o zagłówek łóżka okryta satynową pościelą. Uśmiechnęła się delikatnie na jego widok.
-Cześć.-rzuciła na powitanie
-Hej. Przyniosłem śniadanie i kawę.
-Nigdy nie jem śniadania,ale kawę wezmę.
Podał jej niebieski kubek w białe groszki.
-O! Rozumiem.-odparł - Już pójdę. Łazienka jest naprzeciwko.
-Leon źle mnie zrozumiałeś. Ja...-zamknął za sobą drzwi.
„Brawo”-szepnął do siebie. Poczuł się wykorzystany. Był pewnie jednym z wielu facetów jakich miała. Za to pewnie pierwszym z firmy. Rządziła za krótko aby mieć więcej „ofiar”. „ Nigdy nie jem śniadania” było dla niego jasnym treściwym zdaniem oznaczającym „To był pierwszy i ostatni raz”.
Usiadł w kuchni przy stole i zjadał przygotowaną wcześniej jajecznicę. Po jakiś pięciu minutach usłyszał kroki na schodach. Kobieta ubrana we wczorajsze ubranie z pustym kubkiem po kawie podeszła do niego.
-To nie tak jak myślisz.
-O czym mówisz?
-Dobrze wiesz o czym mówię. Źle to odebrałeś. Nigdy nie jem śniadania bo nie jem rano. Nie lubię. To jedna z kilu moich żelaznych zasad.
-Uuu zabrzmiało groźnie.
-Nie jest aż tak źle. Muszę lecieć. Widzimy się o pierwszej w restauracji. Wezmę twój projekt. Do zobaczenia.
-Cześć.

Pół godziny przed wyznaczonym czasem wyszedł z domu. Wsiadł do czarnego audi i ruszył w stronę restauracji. Po dziesięciu minutach jazdy zauważył ją idącą chodnikiem. Miała na sobie czerwoną zapewne aksamitną sukienkę. Na nią zarzuconą czarną marynarkę oraz wysokie czarne szpilki. W dłoni trzymała tubę z projektem a na ramieniu torbę podróżną na laptopa-pewnie jego.
Zatrąbił na nią i zatrzymał się obok niej przy krawężniku. Odwróciła się nie pewnie lecz gdy go zobaczyła uśmiechnęła się.
-Podrzucić panią?-zapytał po otworzeniu szyby.
-Jeśli to nie będzie problem.
-Mam wrażenie,że zmierzamy w podobne miejsce.
-Skoro tak.-odparła
Na tylnym siedzeniu postawiła laptopa i projekt. Sama usiadła na fotelu pasażera.
-Masz szlaban na auto?-zapytał
-Nie, Jest w naprawie,ale gdyby nie to,że jestem pełnoletnia na pewno bym miała.
-Dlaczego?
-Wczoraj mój tatuś przyszedł do mnie w odwiedziny.
-U!
-Dzwonił do mnie,pisał. Czekał dwie godziny na klatce. Potem siłą zabrał go stamtąd Ramallo. Jak wróciłam do domu koło 11,byłam jeszcze w firmie,to na mnie czekał. A mnie jednym słowem zatkało. Nie wiedziałam co powiedzieć. Więc wysnuł swoją historię. Prawie trafną.
-Prawie trafną czyli?
-Nie co do partnera.
-Aaa.
-Wiesz mogłam go niby wyprowadzić z błędu,ale spadłbyś w rankingu.
Ranking pracowników pana Castillo był nie pisaną legendą w firmie.
-A na którym miejscu jestem?
-Drugim.
-A na pierwszym?
-Ja.
-Ty też się wliczasz? Słyszałem,że sami pracownicy.
-A ja nie pracuje?
-Okey,masz mnie.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Po chwili zatrzymali się na parkingu luksusowej restauracji. Szatyn jak na gentelmana przystało otworzył dziewczynie drzwi.
-O jak miło.-szepnęła
-Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuje. Ty też,ale...
-Krawat.
-Właśnie. Mogę?
-Tak.
Nie musiała stawać na palcach,tak jak wczoraj,dzięki szpilką.
-Urosłaś.
-Nie miałam czasu zrobić zakupów a miałam w lodówce tylko drożdże.
-Podziałało.
-Gotowe.
Przejechała dłonią po krawacie.
-Mogę się odwdzięczyć?
-Tak.
Położył dłonie na jej talię. Oparł ją o samochód i namiętnie pocałował. Po oderwaniu uniosła dłoń do góry. Wskazującym palcem lekko dotknęła jego przedramienia.
-Myślę,że to trochę mało. Mógłbyś powtórzyć.
Nic nie odpowiadając wpił się w jej usta.
-U mnie w rankingu jesteś number one.-powiedziała i cmoknęła go w usta.






Ubrany w same bokserki siedział w skórzanym,beżowym fotelu. Na szklanej ławie leżała butelka wina i kieliszek. Zmęczony po spotkaniu nareszcie miał chwilę odpoczynku. Prezes Roso przyjął jego projekt z zadowoleniem. Powiedział nawet,że Leon „uchwycił głębie jego zbłąkanej duszy”. Był „trochę”dziwny jak na prezesa takiej dużej fili.
-Relaks.-szepnął sam do siebie opróżniając powoli kieliszek.
Jego spokój zmącił dzwonek do drzwi.
-No nie!-burknął i ruszył w kierunku drzwi.
Otworzył je. Za nimi stała jego szefowa z butelką tequili w kruchej dłoni. Obczaiła go od góry do dołu i z powrotem.
-Wiedziałeś,że przyjdę?
Weszła do środka. W przedpokoju ściągnęła szpilki. Pocałowała go w usta i niczym nie wzruszona ruszyła do salonu. Usiadła w fotelu a na ławie położyła meksykański napój.
-Wina?-zapytał
Pokręciła głową.
-Z alkoholu piję tylko tequile.
-Tequile?-zapytał z niedowierzaniem
-Tak. A jak myślisz dlaczego ją przyniosłam?
-Myślałem,że wiesz o moim meksykańskim pochodzeniu.
-Jesteś Meksykaninem?
-Yhm.
-To teraz wiem.
-Tequila jest mocna. Zwala z nóg,wiesz o tym?
-Mnie nie. Mam mocną głowę. Udowodnię ci.
Wstała. Podeszła do niego położyła dłonie na jego szyi.
-Ale później.-dodała
Złapała go za dłoń i pociągnęła w kierunku schodów.
-Znowu się nie wyśpię.
Zatrzymała się. Przybliżyła do niego. Patrząc mu prosto w oczy i powiedziała.
-Jeśli chcesz to mogę pójść do domu.-musnęła delikatnie jego usta.
Ruszyła w kierunku drzwi. Złapał ją za nadgarstek i obrócił w swoją stronę.
-To był komplement.
Złapał ją za pośladki i podniósł. Ona oplotła swoimi nogami jego biodra. Pocałowali się. Po chwili ruszyli do sypialni.


Przedzierające się promienie słońca przez niezasłonięte dokładnie żaluzje obudziły szatynkę. Mruknęła sama do siebie.
-Leon.
Cisza.
-Leon,zasłoń to słońce. Proszę.-wymówiła w poduszkę,ale dość słyszalnie. -No,proszę.
Odwróciła się. Nikogo nie było. Była sama. Przy pomocy rąk podniosła się i oparła o zagłówek
-Znowu mnie zostawił.
Wstała. Ubrała wczorajszą bieliznę. Otworzyła szafę i wyjęła jedną z wielu bawełnianych koszul w kratę chłopaka. Nałożyła ją na siebie i zapięła trzy środkowe guziki. Delikatnie otworzyła drzwi. Tak samo je zamknęła. Po cichu zeszła ze schodów.
Siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Nogi położył na ławie. Zapatrzony w ekran nawet jej nie zauważył. Lekko zdenerwowana usiadła obok niego. Nadal nic.
-Ej, Verdas!
Podskoczył i złapał się prawą dłonią za serce.
-Jezu,ale mnie nastraszyłaś.
-Wybacz,że chciałam zwrócić na siebie uwagę.
-Przepraszam. Wkręciłem się w projekt.
-To do firmy?
-Nie.
-A dla kogo?
-Dla mnie. Chce zaprojektować w końcu coś dla siebie.
-Pokaż.
Przyjrzała się uważnie.
-Podoba mi się. Zwłaszcza wejście. Skończyłeś architekturę zieleni?
-Nie. Po studiach był taki kurs trochę się nauczyłem przez dwa lata. W firmie z tego nie korzystam. A tu dodałem takie małe elementy.
-Nie te preferencje.
-Właśnie,a ty?
-W tym roku skończyłam studia. Chciałam odciążyć tatę. Wiesz, serce. Nie mam teraz czasu na rozszerzenia.
-Pokażesz mi swoje projekty?
-Tak. Jak tylko będzie okazja.
-Chcesz...-zamilkł
-Co?
-Chciałem zapytać o śniadanie. Zapomniałem.
-Nic się nie stało.
-To wyjawisz mi jakieś inne zasady.
-To w sumie nie są zasady. To jakby taka lista rzeczy,których nigdy nie robię lub czym je zastępuję. Na przykład:nigdy nie spotykam się z blondynami.
Zadowolony mężczyzna przeczesał dłonią po swoich ciemnych włosach. Kobieta zaśmiała się.
-Nie pracuje blisko z rudymi.
-To już jest uprzedzenie.
-Raczej brutalna prawda. Nie raz pracowałam i zawsze byłam na lodzie. Dalej. Nienawidzę gotować. Kuchnia włoska,meksykańska to nie dla mnie.
-Jak możesz.-powiedział z udawanym gniewem w głosie.
-Uwielbiam za to piec ciasta,babeczki,pierniki. I...
-I co?
-Tą zasadę już złamałam. Zresztą dla ciebie.
-Zaintrygowałaś mnie.
-Nigdy nie spoufalaj się z pracownikami.
-To jest niemożliwe.
-Chodzi o głębsze spoufalanie się.
-Aaa. Na pewno tylko dla mnie?
-Tak.
-Zostaniesz dzisiaj na noc?
-Nie.
-Nie?
-Każdą niedzielę spędzam z tatą. Wiesz rodzinna niedziela.
-Dawno takiej nie spędzałem.
-Dlaczego?
-Długo by opowiadać.
-Mam czas.-zabrała z jego kolan laptopa a sama położyła na nie głowę.
-Od strony mojego ojca wszyscy faceci w rodzinie są wojskowymi. Major,generał,pułkownik i jeszcze inne. Ja jako jedyny nie chciałem być wojskowym. Zawsze chciałem mieć kiedyś rodzinę. Normalną rodzinę. Spędzać z żoną i dzieckiem każdą możliwą chwilę. Ja nigdy nie byłem pewny czy zobaczę jeszcze ojca. Miałem świadomość,że żegnając się z nim przed wyjazdem mogę żegnać się na zawsze. Ojciec był przekonany,że pójdę do wojska. Jednak ja chciałem iść na architekturę tak jak dziadek ze strony mamy. Ojciec się mnie wyparł. Mówi,że nie ma syna. Prawie rozwiódł się z matką bo był pewny,że jego teść specjalnie mnie namówił. Wyjechałem do dziadka. Tutaj. On mi pomagał. Mama,siostra też. Dziadek półtora roku temu zmarł. Sam zaprojektował ten dom. Ja też chciałbym. Ambicje.
-Tęsknisz za tatą?
-Tęsknie za Meksykiem. A twoja mama?
-Zmarła na białaczkę to chyba wiesz.
Przytaknął.
-Zawsze mnie obwiniała o to,że nie zrobiła kariery. Zniszczyłam jej plany. Byłam chorowita. Strasznie. Ktoś musiał być przy mnie przez cały czas. Tata dopiero zaczął istnieć na rynku. Potrzebne były pieniądze na leki. Gdy miałam dziesięć lat moje kłopoty zdrowotne się uspokoiły. Wtedy postanowiła wrócić do śpiewania. Album był prawie gotowy jak się dowiedziała. Płyta nie została wydana. Ona leżała miesiące w szpitalu. Ostatniego dnia powiedziała mi,że muszę mieć swoje zasady. Żelazne zasady. Zaczynając od prostych rzeczy po ważne. Powiedziała mi wtedy żebym nigdy nie dała z siebie zrobić niewolnika. Wiesz co powiedziała. Żebym nigdy nie dała sobie zrobić dziecka. Bo moje marzenia,plany pękną jak przeciążona opona.
-A masz to w swoich zasadach?
-Dziecko? Nie. Chcę mieć dziecko. Chcę komuś dać miłość. Tylko nie mam jak.
-Nie rozumiem.
-Mam firmę,tatę,którym muszę się zająć. Nie mam teraz czasu.
-Czyli nie będziemy mieli dzidziusia?-zapytał
Oboje się zaśmiali. Oboje potraktowali to jak żart. Ona była pewna,że on traktuje to co się wydarzyło tzw. lekką ręką. On miał nadzieję na coś więcej. Na poważniejszy związek. Nie naciskał. Czekał.


Mijały miesiące. Oboje spotykali się codziennie. W pracy i po pracy. Uczucie rozkwitało choć oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Chyba nawet zaczęli traktować ten „związek” o którym nikt nie wiedział poważniej.

Gdy on przygotowywał kolację ona leżała na kanapie. Zasnęła. Zaniósł ją do łóżka i tak spędzili tą noc. Rano obudziła go wtulając się w niego.
-Hej.
-Cześć.
-Leon?
-Tak?
-Moglibyśmy tak robić częściej?
-Nie rozumiem.
-Spać ze sobą. W sensie zasypiać razem.
-No jasne. Jeśli tylko chcesz.
-Jak ci się spało?
-Po raz pierwszy po nocy z tobą jestem wyspany.
Zaśmiała się.
-Leoś?
-Tak?
-Mam jeszcze jedno pytanie.
-Wal.
-Zrobisz mi śniadanie?
Zaśmiał się. Po chwili spojrzał na jej spokojną twarz.
-Nie żartujesz?
-Nie. Jestem strasznie głodna.
-A co z „żelazną zasadą”?
-Zasady są po to żeby je łamać. To pewnie dlatego,że nie jadłam kolacji.
-Okey. Dla mojej księżniczki wszystko.
Pocałował ją czule w usta. Po piętnastu minutach zjedli w kuchni pyszne naleśniki z serem.
-Leon jesteś najlepszym kucharzem na świecie.
-Wiem.






-Kawy?-zapytał gdy zaspana szatynka usiadła przy blacie w kuchni.
-Tak.
Nalał do kubka świeżej kawy. Podał jej i usiadł naprzeciwko. Wyciągnęła w jego stronę rękę. Złapał ją. Patrzyli sobie w oczy.
-Chcesz śniadanie?
-Nie. Dzisiaj zwymiotowałam wczorajszą kolację.
-Ale wszystko było świeże.-zaczął się tłumaczyć
-Wiem. Pewnie to ten wirus co panuje w firmie.
-Tak,pewnie tak. Czyli mnie to też czeka.
-Pewnie tak.
-Możemy przestać używać pewnie tak.
-Mhm.
Kobieta usiadła na fotelu w salonie i popijała kawę. Po chwili dołączył do niej szatyn,który usiadł na kanapę.
-Przytyłaś.-powiedział
-Wiem. To przez te twoje śniadania.
-Ostatnie mi czasy jesz ich coraz więcej.
-Bo są pyszne.
-Zawiodłaś mnie. -oznajmił.
-Czym?
-Myślałem,że się na mnie rzucisz. Nawrzucasz mi,że nie powinienem czepiać się twojej figury. I byłem pewny,że jak zawsze wygram i będę mógł cię kolejny raz bezkarnie całować,przytulać...
-Wystarczyło powiedzieć.-odparła
Odstawiła kawę na ławę i usiadła na nim okrakiem. Całowali się namiętnie. Chwilę przerwał dzwonek.
-Otworzysz?-zapytał
-Tak.-wstała i zaczęła się kierować do przedpokoju-Może jednak lepiej nie.-wskazała na swój strój.
Jak zwykle miała na sobie koszulę Leona.
-Okey. Ja otworzę.
Ruszył w kierunku dębowych drzwi. Za nimi stała pewna blondynka.
-Ludmiła,co ty tutaj robisz?-zapytał oskarżycielsko
-Też miło cię widzieć.
Chciała wejść do środka lecz mężczyzna zatrzymał ją.
-Leon,co jest,trupa tam chowasz?
-Nie. Właśnie wychodzę.
-W bokserkach?
-Tak.
-Leon wpuść mnie. To w pewnym sensie też mój dom. Mam prawo tu wejść.
-To mi pokaż pozwolenie.
-Leon.-pisnęła i położyła mu ręce na szyi-Leoś, Leosiu...
-To już od dawna na mnie nie działa
Szatynka siedząca na kanapie była załamana. Plotki okazały się prawdą. Postanowiła się ulotnić. Ubrała się szybko w swoje rzeczy i wyszła przez ogród. Leon w tym czasie zamknął drzwi i kłócił się z blondynką na ganku. Gdy szatynka była po drugiej stronie ulicy pomachała mu. Gdy ją zauważył wpuścił blondynkę do środka.
-Gdzie ona jest?
-Kto?
-Twoja dziewczyna.
-Jaka dziewczyna?
-Przecież dlatego nie chciałeś mnie wpuścić.
-Co? Nie ma tu żadnej dziewczyny.
-Może teraz,ale na pewno się z kimś spotykasz. Widzę to po tobie. Od kilku miesięcy jesteś po uszy zakochany.
-Wydaje ci się.
-Nie. Znam cie. Muszę ci coś powiedzieć.
-Mów.
-Jestem w ciąży.


Nie miała dzisiaj chęci do pracy. On i Ludmiła. Plotki jednak mogą być prawdziwe.
-Hej.-powiedział Leon.
Nie odpowiedziała mu. Gdy zobaczył jej smutną minę klęknął przy niej.
-Co jest?
-Nic.
-Chodź na lunch. Wtedy mi wszystko opowiesz.
-Nigdzie z tobą nie idę.
-Dlaczego?
-Już ty dobrze wiesz.
-No nie wiem. Aaa. Dobra wiem. Ale ja się dowiedziałem dopiero dzisiaj. Nie powiedziała mi wcześniej. Tak bym ci powiedział.
-Co?
-No o tym,że Ludmiła jest w ciąży.
-Że co? Twoja dziewczyna jest w ciąży a ty się spotykasz ze mną?
-Jaka dziewczyna?
-Ludmiła. Sam to powiedziałeś.
Zaśmiał się. Nie kucał już przy niej. Tarzał się po podłodze ze śmiechu.
-Co cię tak bawi?
-Uuu zazdrośnica.
-I to cię bawi? To poważna sprawa.
-Tak,ale nie moja.
-Zostawisz ją z tym?
Znowu wybuchł śmiechem.
-Ludmiła...-mówił przez śmiech-to moja siostra.
-Co?
-To moja siostra.
-Kłamiesz. Po firmie od dawna krążyły plotki o tym,że często się spotykacie. Ale puszczałam to mimo uszu. Bo spotykałeś się ze mną i...
-To moja siostra. Tylko nikt w firmie nie wie. Dostała się tu bez mojej pomocy. Nie chciała żeby inni myśleli,że to dzięki mnie. A plotki? Myślisz,że ich nie słyszałem. Tak jest w ciąży,ale ze swoim mężem. Ma przecież inne nazwisko. Teraz jak się dowiedzą o ciąży dopiero będą plotki,więc się przygotuj. Możesz ją zapytać.
-Przepraszam.-szepnęła ukrywając twarz w dłoniach.
-Tak szczerze to bardzo mi się podobało.
-Co?
-Twój atak zazdrości.
-Nie,ja nie jestem zazdrosna.
-Yhm.
-Nie yhm tylko tak.
-Zazdrośnica.-powiedział wychodząc z jej gabinetu.


-Czemu się tak śmiejesz?-zapytała Ludmiła brata.
-Byłem u Violetty.
-Cześć wam.-powiedział Diego wchodząc na korytarz.
-Cześć.-odpowiedzieli
-Violetta u siebie?
-Tak. Byłem u niej przed chwilą.
-Dzięki.-odparł i ruszył do jej gabinetu.
-No i?-dopytywała Ludmiła
-Powiedziałem jej o twojej C.
-I?
-Myślała,że ty i ja. My. No wiesz.
-I co jej powiedziałeś?
-Prawdę.
-Jest zła?
-Czemu miałaby być? Na pewno będzie dobrze.
Po chwili na korytarz wkroczyła Violetta razem z Diego. Śmiali się głośno i trzymali za ręce.
-Wychodzę na lunch.-zwróciła się do Ludmiły
Gdy winda się zamknęła blondynka stwierdziła.
-Są ładną parą.
-Że co? Nieprawda.
-Prawda. Pasują do siebie.
-Nie.
-Tak. Chyba wreszcie przestają się ukrywać.
Uniósł pytająco brew.
-Często do niej chodzi. Nawet częściej niż ty a jesteś głównym architektem.
-Jesteś pewna?
-Tak. Pracuję tutaj,więc wszystko widzę.
-To ja pójdę do siebie.-zaczął się kierować do gabinetu-Wiesz jednak nie. Chodź. Wyświadczysz mi przysługę.-złapał blondynkę za rękę i wciągnął do windy.



-Ta przysługa to pójście z tobą na lunch?-spytała gdy usiedli przy barze.
-Cicho bądź.
-Co podać?-spytał kelner
-Kawę na wynos.-odparł szybko mężczyzna
-Dzisiejszy zestaw lunchowy.
-Robi się.
-Leo co ty wyprawiasz?
-Cicho.
Niedaleko przy stoliku siedział Diego z Violettą. Śmiali się. Leon obracając lekko głowę podsłuchiwał.
-Leon ty podsłuchujesz Violettę! Swoją szefową!
-Później ci wyjaśnię.
-Podoba ci się!-stwierdziła
-Cicho.
-Trzymaj.-mężczyzna podał jej białą kopertę.
-To korupcja.-odparła Violetta.
-Otwórz.-naciskał Diego.
Otworzyła kopertę patrząc mu w oczy. Potem przeczytała jej zawartość i się uśmiechnęła.
-Proszę.-powiedział kelner podając im zamówienia.
Leon go zignorował.
-Marco się żeni. Nie wierzę.
-Widzisz a jednak pierwszy się ustatkował.
-Tak. A my tyle byliśmy razem i dalej się nie ustatkowaliśmy. A on był sam i znalazł już swoją połówkę.
-Wiesz zawsze można do tego wrócić.
-Do czego?
Przybliżył się do niej i ją pocałował.
-Leon. Leon!-przywróciła go do rzeczywistości Ludmiła
-Co?-warknął w jej stronę
Zdziwiona wskazała na jego rękę. W prawej dłoni ściskał kubek z kawą. Wrzący napój wylewał się z kubka parząc mu dłoń. On wydawał się jednak tego nie zauważać.
-Au.-wypuścił resztkę kubka z rąk i zaczął dmuchać na dłoń.-Ja... pójdę. -powiedział i wyszedł z restauracji.
-Tak braciszku zapłacę.-szepnęła do siebie po jego wyjściu.


-Ludmiła?
-Tak,Violu?
-Widziałaś Leona?
-Od lunchu nie. Miał mały wypadek z kawą pewnie jest u lekarza.
-Boże. Co mu się stało?
-A roztargnienie. Będzie żył.
-Jakby jednak przyszedł to powiedz mu żeby do mnie wpadł.
-Jasne.
Kilka minut później drzwi windy się otworzyły. Wszedł nimi Leon. Miał zabandażowaną prawą rękę.
-Trzymaj.
Podał siostrze zwolnienie.
-Aż trzy tygodnie?
-Tak. Poparzenie drugiego stopnia.
-Serio?
-Tak. Dasz to Violettcie?
-Sam jej dasz. Prosiła żebyś do niej przyszedł.
-Nie. Zanieś jej. Powiedz,że...przysłałem faksem.
-Wpaść do ciebie?
-Nie,dam radę. Z głodu nie umrę.-wskazał na zdrową rękę.
Po zamknięciu za nim windy ruszyła do gabinetu szefowej.
-Proszę. Przysłał faksem.
-Trzy tygodnie?
-Najwyraźniej. Zadzwoniłam do niego. Podobno drugiego stopnia.
-Jejku. Dobra. Zaniesiesz to do kadr?
-Tak.
-Wiesz ja już wychodzę. Do zobaczenia jutro.
-Pa.


Wyciągnęła z torebki klucze i przekręciła je w zamku. Mężczyzna leżał na kanapie i odpoczywał.
-Leon,czemu nie zadzwoniłeś?-zapytała go rzucając torebkę na fotel.
-Jak weszłaś? Drzwi były zamknięte.
-Nie oddałam ci zapasowych. Zapomniałeś?-chciała go pocałować lecz ten się odsunął-Co jest?
-Nie chcesz mi nic powiedzieć?
-A tak. Przepraszam za Ludmiłę.
-Nie o to chodzi.
-A o co?
-Wyjdź.
-Leon,o co chodzi?
-Wyjdź.
-O co do jasnej cholery chodzi?
-O to,że cię widziałem.-wykrzyczał
Spojrzała na niego niezrozumiale.
-Widziałem cię z Diego!
-Leon to nie tak. Ja...
-Zamknij się i wyjdź z mojego domu.
--Leon...
-Co Leon? Od początku wiedziałem,że nie traktujesz tego poważnie. Wiedziałem,że widzisz we mnie tylko faceta do łóżka,ale miałem nadzieję,że to się zmieni. Jednak nie. Zapomniałem przecież to był związek bez zobowiązań więc możesz się lizać i pierdolić z kim chcesz.
-Nie mów tak.
-Mówię jak jest. Prawda w oczy kole?
-Nie obrażaj mnie. Ja...
-Ty co? Wykorzystałaś mnie. Zachowałaś się jak...
-No! Dokończ.
-Pani lekkich obyczajów.
Złapała za torebkę. I ruszyła ku wyjściu.
- Mam nadzieję,że zmądrzejesz przez te trzy tygodnie. Przeprosisz mnie i dasz mi to wyjaśnić.
-Violetta!-zawołał za nią
-Tak?
-Klucze.
Wyciągnęła wymienioną rzecz z torebki i rzuciła w niego. Potem trzasnęła drzwiami.


Dwa tygodnie później

-Ludmiła. Mogę cię do siebie prosić?-zapytała Violetta wyglądając lekko zza drzwi.
-Jasne. Już idę.
Lekko zdenerwowana blondynka weszła do gabinetu szafowej i usiadła naprzeciwko.
-Jak to jest z twoją ciążą?
-Violu ja obiecuję będę dawać z siebie wszystko. Chcę pracować tu do końca. Myślę,że dam radę...
-Nie o to chodzi. Pytam jak z dzieckiem?
-Dobrze.
-Jak to jest być w ciąży?
-Pewnie dla każdej kobiety inaczej.
-Ale dla ciebie?
-Cudownie. Strasznie się cieszę. Wszyscy się cieszymy mój mąż,Leon. Nasi rodzice. Mój tata marzy o wnuku bo Leon...
-Słyszałam o wojskowej tradycji.
-Nawet jakby miał się też mnie wyprzeć nie pozwolę mu na to aby robił z mojego dziecka żołnierza.
-A to przyjemne uczucie?
-Tak. Chociaż jeszcze jest za mały by kopać. Czuje już taka odpowiedzialność. A ty? Planujesz ciążę?
-Pytam z ciekawości. Nie martw się o stanowisko. Porozmawiam z tatą. Będziesz traktowana jak przystało – nie odpowiedziała na pytanie
-Z tatą?
-Mój ojciec wraca.
-Dlaczego? Źle ci u nas?
-Nie. Ja byłam tylko na zastępstwo. Z tatą już lepiej więc wraca.


Kieliszek za kieliszkiem. Butelka za butelką. Łyk za łykiem. Siedział na kanapie popijając wino na zmianę z tequilą. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Po chwili przed nim stanęła Violetta.
-Było otwarte.-oznajmiła
-Wiem. Czekam na złodzieja.
-Nie przyjdzie. Zamknęłam na klucz.
-Po co przyszłaś?
-Muszę ci coś powiedzieć.
-Nie. To ja muszę ci coś powiedzieć. Przepraszam,nie byłaś ze mną uwiązana jak pies do budy. Możesz robić co chcesz. Ja...za tobą tęsknie. Brakuje mi naszych pocałunków. Wszystkiego.
-Leon,ja jes...
-Ci!
Wstał podszedł do niej i pocałował ją namiętnie. Ona oddawała każdy pocałunek. Po chwili wziął ją na ręce i zaczął kierować się w stronę sypialni.
-Tylko delikatnie. Dobrze?
Odpowiedział jej czułym pocałunkiem.


-Byłem delikatny?-spytał patrząc jej głęboko w oczy.
Przytaknęła.
-Dlaczego miałem być?
-W życiu potrzebna jest czasem odmiana. Czasem drastyczna lub niespodziewana. -chwyciła jego dłoń i położyła na swoim brzuchu.
-Rozumiem. Nie będę naciskał. Wiem,że liczysz na związek bez zobowiązań. Nasz taki będzie. -oznajmił
Po chwili zasnął. Kobieta ubrała się. Wychodząc zostawiła mu na łóżku kartkę.

Nie chcę związku bez zobowiązań. Szkoda,że mnie nie zrozumiałeś.
Powodzenia
V.


Gdy wrócił do firmy okazało się,że German wrócił na stanowisko.
Minęło pół roku a on nadal nie miał żadnej informacji od Violetty. German mu powiedział,że ona potrzebuje teraz spokoju i z nikim się nie widuje.
-Germanie. Sprawdziłem projekt Millera. Jest dobry. Chcesz go zobaczyć?
Pokręcił przecząco głową. Mężczyzna widział,że z szefem jest coś nie tak.
-Co się stało?
-Po prostu nadal nie mogę oswoić się z tą myślą.
-Jaką?
-Nie mogę ci powiedzieć.
-Ulży ci. Nikomu nie powiem.
-Będę...dziadkiem.
-Co?
-Violetta jest w ciąży. A najgorsze,że nie wiem z kim.
-Ty czy ona?
-Ja. Nie rób z mojej córki jakiejś ulicznicy.
-Który miesiąc?
-Ósmy. Mam tylko nadzieję,że to nie dziecko Diego. Byli kiedyś razem. Jak się dowiedziała uparła się,żebym ją zastąpił. Pewnie to ktoś z firmy. A może nie? Sam już nie wiem.
-Jaki ja byłem głupi?
Wtedy wszystko do niego dotarło. I objawy i dwie próby kiedy próbowała mu powiedzieć.
-Nie rozumiem.
-To ja.
-Co ty?
-To ja jestem ojcem.
-Cooo...ty...ty...ja...-zaczął się dusić
-Germanie niech się pan nie denerwuje.
-Ty...-złapał się mocno za gardło.
-Jezu.-szepnął do siebie mężczyzna.
Wybiegł z gabinetu.
-Camilla!-krzyknął w kierunku nowej sekretarki-Wzywaj pogotowie. Serce.




Krążył po korytarzu w tę i z powrotem. Czekał na Violettę do której zadzwonił lekarz. Z jej ojcem było w porządku. To był lekki skok ciśnienia spowodowany...prawdą?
-Leon!-usłyszał za plecami głos.
Zobaczył Violettę jakiej nigdy nie widział. Miała na sobie dresowe czarne spodnie i szarą bluzę. Jej brzuch był widoczny. Nie ukrywała go. Zresztą jak miałaby to niby zrobić?
-Uspokój się.-złapał ją za ramiona-Jest okey. Trochę się zestresował. Jest dobrze to tylko niewinny skok ciśnienia.
Westchnęła z ulgą. Usiadła na plastikowym krześle. Pochyliła się lekko do przodu łapiąc się za kostkę,która była spuchnięta.
-Jak się czujesz? - zapytał gdy uklęknął obok niej.
-Dobrze – odparła delikatnie się uśmiechając.
-Przepraszam – powiedział ze skruchą – Jestem idiotą. Powinienem zrozumieć. Próbowałaś mi powiedzieć a ja... - w oczach miał łzy,które jeszcze bardziej skruszyły jej serce.
Przybliżyła się do niego i pocałowała go w czoło.
-Powiedziałabym ci – oznajmiła – Po porodzie. Ciąża jest trochę zagrożona. Nie chciałam ci mówić dopóki nie …
-Przestań. Nasza córka urodzi się zdrowa.
Spojrzała na niego zdziwiona.
-Skąd wiesz,że to dziewczynka?
-Szczerze – przytaknęła – Wyglądasz okropnie. Wysysa z ciebie urodę.
Zaśmiała się.
-No dzięki. Kocham cię.
-Ja ciebie jeszcze mocniej.
-Złamałam kolejną zasadę – nie przerywał jej chcąc by kontynuowała – Miałam nikomu nie zdradzać swoich uczuć. Dopiero teraz zrozumiałam,że te zasady nigdy nimi nie były.
Zaśmiał się i przybliżył swoje usta do jej.
Nie wiedział co dalej z nimi będzie. Choć miał nadzieję,że przed nimi happy end. Wiedział tylko to,że każdą zasadę można spróbować złamać chociażby dla jednego szczęśliwego dnia. Nawet jeśli jest „żelazna”.

 Autorka;Natalia Sałata

7 komentarzy:

  1. L. O. L. Jeszcze nigdy nie czytałam tak wspaniałego OS'a
    Automatycznie ten OS znajduje się na 1. Miejscu mojego rankingu
    Pozdrawiam, Martina :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze:zaaaaaaa długi po drugie nudny po trzecie głupi temat...dla mnie zdecydowanie na pierwszym miejsc

    OdpowiedzUsuń
  3. SUPERRRRRR!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny. Najlepszy jaki czytałam :)

    OdpowiedzUsuń