wtorek, 28 października 2014

Konkursowy OS - Miłość pozornie nie możliwa, nr.8

Piękna, młoda 24 letnia szatynka śpieszy na spotkanie z przyjaciółką. I tak jest już spóźniona. 
Violetta uwielbia spotkania z Franceską. Przyjaciółka teraz jednak zaniedbuje ich przyjaźń z powodu chłopaka. Szatynce nie przeszkadza to, ponieważ obiecywały sobie, że nigdy chłopak nie zepsuje ich przyjaźni. 

"Miłość to najprostszy czynnik,
którego czasami nikt
nie potrafi zrozumieć..."-Viki Verdas

-*-

Dziewczyna usłyszała kawałek piosenki "Boom Clap" co sygnalizowało, że dzwoni jej telefon. Zaczęła nerwowo szukać go w torebce. Nie zauważyła jednak pewnego chłopaka, z którym, niestety się zderzyła.
-Patrz jak..-Nie dokończyli ponieważ spojrzeli sobie w oczy. Nie byli w stanie powiedzieć już nic. Zatonęli w swoich oczach...Patrzyli jak zahipnotyzowani. Dopiero po jakimś czasie doszli do siebie.
-Przepraszam, ja..Zagapiłam się.
-Nie to ja przepraszam. Śpieszę się na spotkanie, tak właściwie jestem już spóźniony a muszę iść jeszcze do kwiaciarni. Przepraszam jeszcze raz i cześć.-Powiedział i odszedł.
Dziewczyna nadal stała zszokowana. Czuła się tak..Dziwnie? Nie...tak niezwykle. Przypomniała sobie o spotkaniu z przyjaciółką. Kawiarnia, w której miała się z nią spotkać znajdowała się tuż za rogiem. Już po chwili 'biegu' znajdowała się na miejscu. Zobaczyła Francescę, więc podeszła do stolika przy którym siedziała.
-Cześć Fran, przepraszam za spóźnienie.-Powiedziała w pośpiechu i na przywitanie pocałowała Fran w policzek.-Jeszcze przed chwilą zderzyłam się z takim chłopakiem..-Dodała po czym westchnęła.
-Uuu coś się kroi?
-Fran, przecież widziałam go pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu, a ty o amorach mi gadasz!
-No bo ty jeszcze nigdy wzdychałaś gdy mówiłaś o chłopaku, a tym bardziej jeśli widziałaś go pierwszy raz w życiu! Opowiadaj!-Powiedziała, podkreślając słowo 'nigdy'.
-Ale to był zwykły chłopak o..Pięknych zielonych oczach..Nie, nie to były zwykłe zielone oczy. Tak...
-No przyznaj spodobał ci się?
-Fran...-Westchnęła.
-Dobra już kończę. A bo wiesz, mam nadzieję, że się na mnie nie zdenerwujesz, bo...
-Mów!
-Mój chłopak tu przyjdzie...-Powiedziała i spojrzała ma szatynkę wzrokiem mówiącym 'Przepraszam'.
-I za co mam być zła? Kochacie się, spędzacie razem czas, tylko pozazdrościć...
-Ale tak ostatnio, mało czasu ze sobą spędzamy. Gdy w końcu mamy czas żeby się spotkać to ja zapraszam mojego chłopaka! Jestem okropna!
-Nie prawda, jesteś kochaną przyjaciółką. A kiedy ten twój chłopak przyjdzie?
-Chwilę..-Powiedziała zerkając na telefon.-Za jakąś minutkę.
Zaczęła się rozglądać.
-O już jest!-Krzyknęła i wstała.
Skierowała się do drzwi, a to co Violetta tam zobaczyła... Zobaczyła tam tego chłopaka, który przytulał Fran...Podeszli do zszokowanej szatynki.
-Vilu to jest mój chłopak Leon, Leon to moja najlepsza przyjaciółka Violetta.-Wstałam i podałam rękę Leonowi.
Gdy dotknął mojej ręki, przez moje ciało przeszedł przyjemny, ciepły dreszcz.
-Wiecie co, ja już muszę iść. Przepraszam Fran, cześć.-Powiedziałam i czym prędzej wyszłam z kawiarni.
-Super! Zakochałam się z chłopaku przyjaciółki!-Krzyknęłam gdy byłam już daleko od kawiarenki.

Tydzień później.
Przez ostatni tydzień Violetta spędzała każdą wolną chwilę z przyjaciółką. I Leonem. Szatynka była przekonana, że uczucie do szatyna było przelotne i nietrwałe. Tym czasem zauroczenie przerodziło się w miłość. Nie odwzajemnioną...Przynajmniej tak myślała. Prawda była zupełnie inna. Tak naprawdę, Leon również poczuł coś do Violetty. To było coś wyjątkowego. Tego nie czuł nawet przy Francesce. Myślał, że to nic nie znaczy. Jednak przez ten tydzień, poczuł, że to uczucie jest prawdziwe. Nie chciał zranić Fran ponieważ widział, że bardzo go kocha. Jego uczucie do niej jednak powoli wygasało.
Wracając do Violetty. Szatynka właśnie czeka na przyjście Fran. Ma ona do przekazania coś ważnego.
Dziewczyna siedzi na kanapie. Gdy usłyszała dzwonek do drzwi, zerwała się jak poparzona i podbiegła do ''wrót'' do jej królestwa. Gdy je otworzyła ujrzała swoją ucieszoną przyjaciółkę.
-Cześć Violu! Od razu mówię o co chodzi bo się śpieszę..
-A może wejdziesz do środka?-Przerwała jej.
-Nie! Słuchaj chcesz jechać z nami do domku nad morzem?! Na 4 dni. Wyjazd jutro!
-Z jakimi wami?..
-No ja i Leon!
Z jedne strony będę dużo czasu z nim spędzać, a z drugiej to przecież chłopak mojej przyjaciółki-Myślała
-No dobra mogę pojechać.
-Jej!!! Jak super a teraz lecę bo muszę się przygotować na randkę!
-Leć! Już.-Powiedziała ze sztucznym uśmiechem.

3 dni później.
Dziś 3 przyjaciół spędza ostatnią noc w domku letniskowym nad morzem. Przez te 3 dni Violetta jeszcze bardziej zbliżyła się do Leona. Nie może tak po prostu przestać o nim myśleć, czy odkochać się. Teraz jest prawie pewna, że to nie jest zwykłe zauroczenie a prawdziwa miłość...Nie odwzajemniona niestety...Ale dziś nie przejmują się problemami. Umówili się, że zorganizują sobie mały wieczór filmowy. Violetta i Francesca przygotowują jakieś żelki i chipsy a Leon podłącza dekoder i szuka filmów. Około godziny 19.30 wszystko było gotowe. Usiedli na wygodnej kanapie w pokoju i zaczęli oglądać film "Władca Pierścieni".Pod koniec filmu Francesca wstała.
-Przepraszam was, ja pójdę się już położyć.
-Iść z tobą?-Zapytał Leon.
-Nie, nie trzeba. Pogadajcie, pooglądajcie sobie, w końcu zależy mi na waszych dobrych relacjach.-Powiedział i zaśmiała się po czym poszła do swojego pokoju.
Między Leonem i Violettą panowała niezręczna cisza. W końcu Leon się odezwał.
-Jak długo znasz Fran?
-Znamy się od podstawówki.
-Aha..
-A wy?
-Poznałem ja w parku. Zderzyliśmy się.
-Tak jak my?-Zapytała już rozluźniona.
-No, tak.-Zaśmiał się.
Rozmawiali jak przyjaciele, którymi podajże byli. Film ich nie interesował. Zajęli się poznawaniem się. Śmiali się jak dzieci.
-Ale przyznaj, że jak zobaczyłeś mnie wtedy w kawiarni to się zdziwiłeś!-Powiedziała a tak właściwie krzyknęła roześmiana.
-Ale ty też!
-Nie ja nie, ale ty tak!
-Ty też!
-Nie!
-Tak.-Odpowiadał pewny siebie.
-Nie!-Powiedziała i walnęła go poduszką, która leżała obok niej.
-Ładnie to tak???-Zapytał i uderzył poduszką Violettę.
Zaczęli się ganić po całym domu. Biegali między kanapą, stołem, pod krzesłami. Gdy Violetta nie miała siły już biegać stanęła i odwróciła się. Leon był rozpędzony i gdy zobaczył, że Violetta stanęła próbował się zatrzymać. Nie udało mi się to i wpadł na nią. Oboje spadli na kanapę stojącą za nimi. Ona leżała pod nim a ona na niej.
-No to spadliśmy.-Powiedział trochę speszony.
Patrzyli sobie w oczy. Tak jak za pierwszym razem gdy się spotkali. Ona pod wpływem chwili podniosła głowę i musnęła jego usta. On pomimo zdziwienia odwzajemnił pocałunek. Violetta była w szoku. Musiała to zrobić. Dała upust wszystkim emocjom i uczuciom, które w sobie gromadziła. Po chwili jednak przypomniała sobie o ich sytuacji. On ma dziewczynę, którą jest jej przyjaciółka. Szybko oderwała się od szatyna.
-Nie..Nie mogę!
Pobiegła do swojego pokoju, w którym się zamknęła. Leon był w tej samej pozycji co wcześniej. Jeden gest potwierdził jego wszystkie obawy... Zakochał się...Ale to nie możliwe. W przyjaciółce swojej dziewczyny? No właśnie...On ma dziewczynę. Wstał i zapukał do pokoju Fran, miał nadzieje, że jeszcze nie śpi. Otworzyła mu zaspana przyjaciółka.
-Obudziłem cię?
-Nie..Wchodź.
Wykonał polecenie dziewczyny.
-Mam problem.
-Gadaj.
-Zakochałem się. Przepraszam, ale między nami nie ma tego co na początku.
-Rozumiem.. Nie ukrywam jest mi smutno, ale ja też to zauważyłam. Co to za szczęściara?
-Violetta.-Odpowiedział szybko.-Całowaliśmy się.
-Ooo...Ona cię..?
-Tak.
-Jaka byłam głupia! Nie zauważyłam, że mojej przyjaciółce podoba się mój, były już teraz, chłopak!!!
-Nie jesteś głupia. Ja też tego nie zauważyłem, ale po tym pocałunku poczułem coś niesamowitego.
Leon rozmawiał jeszcze długo z Fran. Powiedział mu, że jutro powinien powiedzieć jej co do niej czuje. Tak tez zrobi a teraz poszedł spać.

Nie będzie miał takiej szansy choć jeszcze o tym nie wie...
Violetta postanowiła, że wyjedzie. Odebrała chłopaka przyjaciółce, przez nią będą cierpieć..
Nie zobaczą już jej nigdy więcej. Spakowała się, napisała list do Fran i wyjechała. Niezauważona, zostawiła ich bez żadnych osobistych wyjaśnień. 
-*-
Obudziły go krzyki. Francesca krzyczała, a raczej darł się w niebo głosy. Wstał z łóżka i poszedł w kierunku źródła krzyków. Gdy zobaczył zrozpaczoną Francescę leżącą na pościelonym łóżku w swoim pokoju, podszedł do niej i przytulił.
-Co jest?
-Ona wyjechała..-Powiedziała.
-Co?
-Wyjechała, zostawiła nas. W jej pokoju nic nie ma. Zabrała wszystko i pojechała.
Poszedł do pokoju Violetty. Faktycznie. Nic tam nie było. Nie! Zaraz, zaraz była tam biała koperta. Leon wziął ją i zaniósł Francesce.
-Co to?-Zapytała zdziwiona.
-Kurczak.-Powiedziałem ironicznie.-Chyba widać, że koperta!
-To do mnie?
-Skoro pisze na niej Francesca to chyba tak.-Znów ironia.-Otwórz i przeczytaj.
-Ty to zrób.-Powiedziała.
-Nie, nie czyta się cudzych korespondencji.
Chwyciła list drżącymi rękoma. Otworzyła ją, wyciągnęła kartkę, którą rozłożyła i zaczęła czytać.

Fran,
bardzo chce cię przeprosić za zaistniałą sytuację.
Jestem okropną przyjaciółką... Jak mogłam zakochać się w twoim chłopaku?
Tak, zakochałam się w Leonie. Prawdopodobnie już o wszystkim wiesz.
Chciałam tylko cię przeprosić,
i powiedzieć a raczej napisać, że więcej nie będziesz miała ze mną problemu.
Wyjechałam i nie wiem kiedy wrócę.
Proszę na dzwoń i nie szukaj mnie.
Nikt nie powie ci gdzie jestem.
Przepraszam za wszystko.
Jestem okropną przyjaciółką.
Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Viola
I jeszcze jedno. Powiedz Leonowi...
A zresztą.
Nic mu nie mów.

                                                                           Violetta.
-Co ze mnie za przyjaciółka..

6 miesięcy później.
Francesca i Leon wbrew woli Violetty oblecieli pół świata w poszukiwaniu szatynki. Tamtego kwietniowego dnia widzieli ją po raz ostatni. Francesca codziennie dzwoni do Violetty, jednak za każdym razem ona odrzuca połączenie. Oni nie poddają się. Jak co dzień Fran idzie do Leona. Gdy jest już przed drzwiami dzwoni domofonem. Mosiężne drzwi otwiera jej szatyn.
-Hej, wchodź.-Mówi po czym wpuszcza ją do środka.
Francesca siada na kanapie a miejsce obok niej zajmuje szatyn.
-Dzwonimy?
-Tak. To nasza dokładnie 184 próba dodzwonienia się do niej.
-Tak. Dobra dzwoń.
Francesca wybrała numer do swojej przyjaciółki i nacisnęła zieloną słuchawkę. Ku jej zdziwieniu Violetta odebrała.
V: Fran?
F: Violetta?-Gdy Leon usłyszał, że jego przyjaciółka rozmawia z Violettą na jego twarzy pojawił się uśmiech.
V: Tak, Fran tak tęskniłam!
F: Ja też
V: Spotkamy się dziś?
F: A jesteś w Buenos Aires?!
V: Tak od wczoraj.
F: No to oczywiście! Dziś o 12! Za godzinę!
V: Oczywiście! Będę! W parku?
F: Tak, ok to pa.
-I co?
-Idziemy do parku!-Krzyknęła i przytuliła się do przyjaciela.

Godzinę później.
Fran czeka na Violettę w parku. Szatynka nie wie, że Leon również tu jest. Schował się za drzewem. On i Fran mają pewien plan. Minutę później Francesca zauważyła Violettą wchodzącą na teren parku. Dziewczyny przytuliły się i zaczęły rozmawiać. Violetta przepraszała, że wyjechała i, że rozwaliła jej związek. Francesca po 30 minutach rozmowy postanowiła włączyć jej plan w życie.
-Violetta, czemu nie powiedziałaś mu?
-Komu?
-Nie udawaj, dobrze? Czemu nie powiedziałaś Leonowi?
-Ale czego mu nie powiedziałam?-Udawała głupią.
-Tego, że go kochasz, na przykład?
-Tak Francesca. Miałam podejść do niego i powiedzieć, och Leon mam gdzieś, że jesteś chłopakiem Fran ja cię kocham!-Powiedziała z wyczuwalnym sarkazmem w głosie.
-Ja tez cię kocham.-Powiedział Leon, który w tym momencie wyszedł z za drzewa.
Violetta zszokowana odwróciła się. Zobaczyła szatyna z wielkim bukietem czerwonych róż.
-A-ale jak?
-Normalnie.- Zaśmiali się.
Nawet nie zauważyli kiedy Francesca ulotniła się zadowolona do domu. Usiedli na ławce. Zaczęli wyjaśniać sobie sytuację z przed 6 miesięcy.
-Violu, czy ty byś chciała być moją dziewczyną?-Zapytał niepewnie po jakimś czasie.
-Oczywiście, że tak!-Krzyknęła i pocałowała szatyna.
On pogłębiał pocałunek. Cieszyli się, że w końcu po tak długim czasie, mogą być razem, bez żadnych przeszkód.

2 lata później.
-Czy ty Violetto Castillo bierzesz za męża Leona Verdasa i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?-Pyta ksiądz.
Tak, dziś odbywa się ślub Violetty i Leona. Są bardzo szczęśliwi.
-Tak.
-A czy ty Leonie Verdasie bierzesz za żonę Violettę Castillo i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
-Tak.
-W takim razie ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.-Ostanie zdanie ksiądz skierował do męża Violetty.
Leon przyciągną kobietę swojego życia i pocałował bardzo namiętnie. Nareszcie będą razem..Teraz już na zawsze.

3 miesiące później.
Dziś Wigilia. Wszyscy rozpakowują prezenty. Wszyscy to znaczy- Violetta, rodzice Violetty, rodzice Leona, wszyscy przyjaciele państwa młodych i Leon. Pan Verdas jako ostatni rozpakowuje swój prezent. Czemu?
To wszystko za sprawą pani Verdas, która akurat dziś chce powiedzieć swojemu mężowi o tym, że jest w 2 miesiącu ciąży. Bardzo trudno było jej ukryć ten fakt przed mężem, ale się udało.
-Kochanie teraz twoja kolej.-Powiedziała Violetta i podała paczuszkę swojemu mężowi.
Nikt nie domyśla się co jest w pudełku, ponieważ nikt nie wie, że szatynka jest w ciąży. Leon otworzył zielone pudełko i szczęka opadła mu do samej ziemi.
-Co stary? ostałeś prezerwatywy?-Zaśmiał się przyjaciel Leona-Maxi.
Uśmiechnięty Leon wyjął z pudełka 2 malutkie buciki. Jeden różowy, drugi niebieski.
-Niespodzianka.-Powiedziała uśmiechnięta Violetta.
Wszyscy zaczęli im gratulować. Jednak nie Leon. On jako jedyny stał z boku gdy wszyscy tulili Vilu.
-Nie chcesz tego dziecka?-Zapytała bliska płaczu?
On nic nie powiedział tylko podniósł ciężarną i pocałował namiętnie.
-Bardzo się cieszę. Nawet nie wiesz jak..


I tak oto kończy się historia z początku nie szczęśliwej miłości.
Nie...Poprawka.
Tak zaczyna się,
Zupełnie nowa historia,
rodziny Verdas..

Autorka; Viky Verdas

Konkursowy OS - Żelazne zasady , nr.7

Satynowa zielona pościel,dwie poduszki i prześcieradło a na nich czarne kwiaty. Pięć płatków,jedna łodyga i jeden malusieńki listek. Można powiedzieć niby wszystko zwyczajne. Zwykłe łóżko,zwykły pokój,zwykły dom. To tu wszystko się zaczęło. Czy też tu się skończy?



Potargane włosy, zmęczony wzrok, ciało pragnące tylko jednego. Odpoczynku. Straszliwie zmęczony szatyn obliczał na kalkulatorze wszystko jeszcze raz. Nie chciał popełnić gafy. To jego pierwszy projekt,który zostanie oceniony przez nową właścicielkę. To proste. Po pierwsze nie chciał wylecieć. Po drugie chciał się wkupić w jej łaski. Pracował tu już od trzech lat. To tu zaczynał jako stażysta. To tu pierwszy raz został doceniony. To tu po raz pierwszy poczuł,że wybrał dobry kierunek.
Teraz miał zaprojektować willę dla bogatego prezesa firmy budowlanej. To był taki test sprawdzający. I dla niego i dla Germana. To on powierzył mu ten projekt. Dając mu szansę na wykazanie się. Chciał aby ten zachwycił swoją pomysłowością i prezesa,i Violettę-jego córkę. Gdy projekt wypali prezes na pewno będzie chciał z firmą współpracować,dając przy tym świetny start nowej właścicielce.
Włożył ołówek za ucho. Obliczenia nadal się zgadzały. Sprawdzał je już jakiś piąty raz jak gdyby miał nadzieję,że znajdzie w końcu jakąś nieścisłość. Jednak wszystko było w ładzie. Spojrzał jeszcze raz na swój projekt. Nie był pewny czy jest z niego zadowolony. Po raz pierwszy tak się stresował. Miał jeszcze trzy godziny żeby ostatecznie zamknąć projekt postanowił zrobić jeszcze wizualizację w programie komputerowym. Wprawdzie nie musiał tego robić,ale chciał jakoś spożytkować ten czas. Otworzył klapę od czarnego samsunga i włączył go.
-Jak idzie?-drzwi się otworzyły,a w nich stał Castillo.
-Dobrze. Właściwie to już skończyłem.
-Tak? Mogę zobaczyć?-zapytał przejęty
-Oczywiście,szefie.-wskazał na drugie biurko na którym znajdował się projekt.
-German. Mam na imię German,Leonie. Nie jestem już twoim szefem. Masz teraz szefową.
-No tak. Zapomniałem.
Mężczyzna obejrzał dokładnie projekt. Po chwili popatrzył na młodego mężczyznę znad swoich okularów.
-Jest dobrze. Przynajmniej mi się tak wydaje. Teraz to już nic nie wiem.
-Germanie stresujesz się bardziej ode mnie.
-Zależy mi na córce. Znaczy firmie.
-Dobrze wiem,że chodzi panu o sukces córki a firma jest panu obojętna.
-Masz rację. Chciałbym żeby się spełniała. Mam nadzieję,że nie skończyła architektury ze względu na mnie.
-Musi to lubić. Widziałem ją raz na zajęciach.
-Tak?
-Jak mieliśmy zajęcia na ostatnim roku z pierwszą. Właściwie to był jeden wykład. Zwróciłem na nią uwagę jako jedna z nielicznych słuchała uważnie. Notowała wszystkie ważne rzeczy. Wydaje mi się,że to lubi.
-A ty słuchałeś?-zapytał z uśmiechem
-Na tym wykładzie byłem myślami gdzie indziej. Poza tym mieliśmy go co roku od pierwszej klasy.
Tak naprawdę faktycznie był gdzieś indziej. Myślał o ślicznej szatynce siedzącej kilka miejsc dalej. Już wtedy pracował tu jako stażysta. Nie miał jednak pojęcia,że wgapia się w córkę swojego szefa. W pewnej chwili musiała poczuć na sobie jego wzrok bo popatrzyła w jego stronę. Uśmiechnęła się delikatnie. Odwzajemnił jej uśmiech. Po chwili wróciła jednak do notowania. On nadal się na nią patrzył. Wręcz gapił. Przez cały czas kontem oko go widziała dlatego cały czas uśmiechała się pod nosem. Zauważył to. W końcu nie wytrzymała i spojrzała na niego. Popatrzył wtedy na nią wzrokiem mówiącym „Wygrałem”. Zaśmiała się perliście po czym wplątała lewą dłoń we włosy,rozczesując je palcami. Przez całe zajęcia prowadzili ze sobą grę spojrzeń i uśmiechów. Po trzech godzinach wykład się skończył a oni rozeszli się.
Poznał ją od razu gdy ją zobaczył w firmie tydzień temu. Zapytał wtedy Ludmiłę czy wie kto to. Wtedy dowiedział się,że to ona jest tą wielbioną pod niebiosa przez ojca córką. Miał nadzieję,że go nie pozna. Ba! Miał nadzieję,że zapomniała o tak mało znaczącym wydarzeniu jakie się wtedy wydarzyło,o którym on wciąż pamiętał.
-Leon,żyjesz?-z rozmyśleń wyrwał go głos byłego szefa.
-Tak.-otrząsnął się-A tak właściwie co tu robisz? Powinieneś chyba być w domu i odpoczywać.
-Yyy no tak. Właśnie wracam do domu.
-Proszę iść. Bo jak ciebie córka u mnie zobaczy to będę miał przechlapane.
-Dobrze już zmykam. Chciałbym ci powiedzieć,że gdyby wybór pomiędzy Diego a tobą zależał ode mnie to wybrałbym ciebie. Jesteś najlepszy.
No tak zapomniałby przecież był jeszcze Diego z którym rywalizował o stanowisko głównego architekta. On też dostał ten projekt. A Violetta miała zdecydować.
-Dziękuje. Schlebia mi pan.
German popatrzył na niego morderczym wzrokiem.
-Przepraszam. Schlebiasz mi.
Odpowiedział mu uśmiechem. Przed zamknięciem drzwi rzucił.
-Powodzenia.


Dokładnie o osiemnastej drzwi gabinetu otworzyły się. Stanęła w nich szatynka o brązowych oczach.
-Cześć.-powiedziała po zamknięciu drzwi
-Witam szefową.-odparł Verdas stojąc przy biurku.
-I jak,dobrze?
-Tak. Tu jest projekt.-wskazał na biurko
Szybko do niego podeszła i zaczęła oglądać jego dzieło. Widział,że była zestresowana.
-Poszedłem na pierwszy ogień?-zapytał po chwili
-Nie.-odparła-Jest nieźle.-dodała po chwili.-Podoba mi się.
-Mam jeszcze wizualizację jeśli chciałaby pani zobaczyć.
-Żartujesz?! Jeszcze zdążyłeś ją zrobić?
-Tak.-podał jej laptopa
Przyjrzała się prezentacji dokładnie.
-Gratuluje awansu.
-Naprawdę?
-Tak.
-Dziękuje pani.
-Nie pani. Mówmy sobie po imieniu. Violetta.
-Leon.
Podali sobie dłonie.
-Leonie,jak myślisz przetrwamy jutro?-zapytała go
-Jestem tego pewny. Nie stresuj się.
-Łatwo powiedzieć.
-Ja właśnie przestałem. Dostałem awans. -uśmiechnął się do niej
-A ja zaczęłam.-wypuściła głośno powietrze z ust.
-Spokojnie będzie dobrze.-złapał ją za ramiona-Wdech,wydech.
-Znam tylko jeden sposób na odstresowanie ale musiałbyś mi pomóc.
Rozłożył ręce.
-Jestem otwarty na wszelkie propozycje.
Przybliżyła się do niego i pocałowała namiętnie w usta.




Obudził się z okropnym bólem głowy. Spojrzał na budzik na szafce nocnej. Nie wyspał się. Spał może jakieś pięć godzin. A to wszystko przez swoją szefową,która leżała obok niego nadal błądząc w krainie Morfeusza.
Mimo rozsadzającego głowę bólu był bardzo zadowolony z wczorajszego obrotu spraw. I cóż zupełnie odstresowany. Miała rację to działało.
Przetarł dłońmi zaspane oczy. Wstał po cichu aby jej nie zbudzić. Zabrał z komody świeżą bieliznę i udał się do łazienki naprzeciwko. Po odświeżającej kąpieli zszedł na dół do kuchni w celu przygotowania śniadania. Świetnie gotował. Żadna z jego byłych nie narzekała na przygotowane przez niego posiłki. Był niesamowitym kucharzem,co lubił udowadniać.
Usmażył jajecznicę dodając swoje ulubione przyprawy. Zaparzył też aromatyczną kawę. Wymienione rzeczy położył na stoliku śniadaniowym z chęcią zaniesienia ich na górę.
Otworzył delikatnie drzwi nie chcąc budzić jej tak drastycznie. Ona jednak już nie spała. Opierała się plecami o zagłówek łóżka okryta satynową pościelą. Uśmiechnęła się delikatnie na jego widok.
-Cześć.-rzuciła na powitanie
-Hej. Przyniosłem śniadanie i kawę.
-Nigdy nie jem śniadania,ale kawę wezmę.
Podał jej niebieski kubek w białe groszki.
-O! Rozumiem.-odparł - Już pójdę. Łazienka jest naprzeciwko.
-Leon źle mnie zrozumiałeś. Ja...-zamknął za sobą drzwi.
„Brawo”-szepnął do siebie. Poczuł się wykorzystany. Był pewnie jednym z wielu facetów jakich miała. Za to pewnie pierwszym z firmy. Rządziła za krótko aby mieć więcej „ofiar”. „ Nigdy nie jem śniadania” było dla niego jasnym treściwym zdaniem oznaczającym „To był pierwszy i ostatni raz”.
Usiadł w kuchni przy stole i zjadał przygotowaną wcześniej jajecznicę. Po jakiś pięciu minutach usłyszał kroki na schodach. Kobieta ubrana we wczorajsze ubranie z pustym kubkiem po kawie podeszła do niego.
-To nie tak jak myślisz.
-O czym mówisz?
-Dobrze wiesz o czym mówię. Źle to odebrałeś. Nigdy nie jem śniadania bo nie jem rano. Nie lubię. To jedna z kilu moich żelaznych zasad.
-Uuu zabrzmiało groźnie.
-Nie jest aż tak źle. Muszę lecieć. Widzimy się o pierwszej w restauracji. Wezmę twój projekt. Do zobaczenia.
-Cześć.

Pół godziny przed wyznaczonym czasem wyszedł z domu. Wsiadł do czarnego audi i ruszył w stronę restauracji. Po dziesięciu minutach jazdy zauważył ją idącą chodnikiem. Miała na sobie czerwoną zapewne aksamitną sukienkę. Na nią zarzuconą czarną marynarkę oraz wysokie czarne szpilki. W dłoni trzymała tubę z projektem a na ramieniu torbę podróżną na laptopa-pewnie jego.
Zatrąbił na nią i zatrzymał się obok niej przy krawężniku. Odwróciła się nie pewnie lecz gdy go zobaczyła uśmiechnęła się.
-Podrzucić panią?-zapytał po otworzeniu szyby.
-Jeśli to nie będzie problem.
-Mam wrażenie,że zmierzamy w podobne miejsce.
-Skoro tak.-odparła
Na tylnym siedzeniu postawiła laptopa i projekt. Sama usiadła na fotelu pasażera.
-Masz szlaban na auto?-zapytał
-Nie, Jest w naprawie,ale gdyby nie to,że jestem pełnoletnia na pewno bym miała.
-Dlaczego?
-Wczoraj mój tatuś przyszedł do mnie w odwiedziny.
-U!
-Dzwonił do mnie,pisał. Czekał dwie godziny na klatce. Potem siłą zabrał go stamtąd Ramallo. Jak wróciłam do domu koło 11,byłam jeszcze w firmie,to na mnie czekał. A mnie jednym słowem zatkało. Nie wiedziałam co powiedzieć. Więc wysnuł swoją historię. Prawie trafną.
-Prawie trafną czyli?
-Nie co do partnera.
-Aaa.
-Wiesz mogłam go niby wyprowadzić z błędu,ale spadłbyś w rankingu.
Ranking pracowników pana Castillo był nie pisaną legendą w firmie.
-A na którym miejscu jestem?
-Drugim.
-A na pierwszym?
-Ja.
-Ty też się wliczasz? Słyszałem,że sami pracownicy.
-A ja nie pracuje?
-Okey,masz mnie.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Po chwili zatrzymali się na parkingu luksusowej restauracji. Szatyn jak na gentelmana przystało otworzył dziewczynie drzwi.
-O jak miło.-szepnęła
-Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuje. Ty też,ale...
-Krawat.
-Właśnie. Mogę?
-Tak.
Nie musiała stawać na palcach,tak jak wczoraj,dzięki szpilką.
-Urosłaś.
-Nie miałam czasu zrobić zakupów a miałam w lodówce tylko drożdże.
-Podziałało.
-Gotowe.
Przejechała dłonią po krawacie.
-Mogę się odwdzięczyć?
-Tak.
Położył dłonie na jej talię. Oparł ją o samochód i namiętnie pocałował. Po oderwaniu uniosła dłoń do góry. Wskazującym palcem lekko dotknęła jego przedramienia.
-Myślę,że to trochę mało. Mógłbyś powtórzyć.
Nic nie odpowiadając wpił się w jej usta.
-U mnie w rankingu jesteś number one.-powiedziała i cmoknęła go w usta.






Ubrany w same bokserki siedział w skórzanym,beżowym fotelu. Na szklanej ławie leżała butelka wina i kieliszek. Zmęczony po spotkaniu nareszcie miał chwilę odpoczynku. Prezes Roso przyjął jego projekt z zadowoleniem. Powiedział nawet,że Leon „uchwycił głębie jego zbłąkanej duszy”. Był „trochę”dziwny jak na prezesa takiej dużej fili.
-Relaks.-szepnął sam do siebie opróżniając powoli kieliszek.
Jego spokój zmącił dzwonek do drzwi.
-No nie!-burknął i ruszył w kierunku drzwi.
Otworzył je. Za nimi stała jego szefowa z butelką tequili w kruchej dłoni. Obczaiła go od góry do dołu i z powrotem.
-Wiedziałeś,że przyjdę?
Weszła do środka. W przedpokoju ściągnęła szpilki. Pocałowała go w usta i niczym nie wzruszona ruszyła do salonu. Usiadła w fotelu a na ławie położyła meksykański napój.
-Wina?-zapytał
Pokręciła głową.
-Z alkoholu piję tylko tequile.
-Tequile?-zapytał z niedowierzaniem
-Tak. A jak myślisz dlaczego ją przyniosłam?
-Myślałem,że wiesz o moim meksykańskim pochodzeniu.
-Jesteś Meksykaninem?
-Yhm.
-To teraz wiem.
-Tequila jest mocna. Zwala z nóg,wiesz o tym?
-Mnie nie. Mam mocną głowę. Udowodnię ci.
Wstała. Podeszła do niego położyła dłonie na jego szyi.
-Ale później.-dodała
Złapała go za dłoń i pociągnęła w kierunku schodów.
-Znowu się nie wyśpię.
Zatrzymała się. Przybliżyła do niego. Patrząc mu prosto w oczy i powiedziała.
-Jeśli chcesz to mogę pójść do domu.-musnęła delikatnie jego usta.
Ruszyła w kierunku drzwi. Złapał ją za nadgarstek i obrócił w swoją stronę.
-To był komplement.
Złapał ją za pośladki i podniósł. Ona oplotła swoimi nogami jego biodra. Pocałowali się. Po chwili ruszyli do sypialni.


Przedzierające się promienie słońca przez niezasłonięte dokładnie żaluzje obudziły szatynkę. Mruknęła sama do siebie.
-Leon.
Cisza.
-Leon,zasłoń to słońce. Proszę.-wymówiła w poduszkę,ale dość słyszalnie. -No,proszę.
Odwróciła się. Nikogo nie było. Była sama. Przy pomocy rąk podniosła się i oparła o zagłówek
-Znowu mnie zostawił.
Wstała. Ubrała wczorajszą bieliznę. Otworzyła szafę i wyjęła jedną z wielu bawełnianych koszul w kratę chłopaka. Nałożyła ją na siebie i zapięła trzy środkowe guziki. Delikatnie otworzyła drzwi. Tak samo je zamknęła. Po cichu zeszła ze schodów.
Siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Nogi położył na ławie. Zapatrzony w ekran nawet jej nie zauważył. Lekko zdenerwowana usiadła obok niego. Nadal nic.
-Ej, Verdas!
Podskoczył i złapał się prawą dłonią za serce.
-Jezu,ale mnie nastraszyłaś.
-Wybacz,że chciałam zwrócić na siebie uwagę.
-Przepraszam. Wkręciłem się w projekt.
-To do firmy?
-Nie.
-A dla kogo?
-Dla mnie. Chce zaprojektować w końcu coś dla siebie.
-Pokaż.
Przyjrzała się uważnie.
-Podoba mi się. Zwłaszcza wejście. Skończyłeś architekturę zieleni?
-Nie. Po studiach był taki kurs trochę się nauczyłem przez dwa lata. W firmie z tego nie korzystam. A tu dodałem takie małe elementy.
-Nie te preferencje.
-Właśnie,a ty?
-W tym roku skończyłam studia. Chciałam odciążyć tatę. Wiesz, serce. Nie mam teraz czasu na rozszerzenia.
-Pokażesz mi swoje projekty?
-Tak. Jak tylko będzie okazja.
-Chcesz...-zamilkł
-Co?
-Chciałem zapytać o śniadanie. Zapomniałem.
-Nic się nie stało.
-To wyjawisz mi jakieś inne zasady.
-To w sumie nie są zasady. To jakby taka lista rzeczy,których nigdy nie robię lub czym je zastępuję. Na przykład:nigdy nie spotykam się z blondynami.
Zadowolony mężczyzna przeczesał dłonią po swoich ciemnych włosach. Kobieta zaśmiała się.
-Nie pracuje blisko z rudymi.
-To już jest uprzedzenie.
-Raczej brutalna prawda. Nie raz pracowałam i zawsze byłam na lodzie. Dalej. Nienawidzę gotować. Kuchnia włoska,meksykańska to nie dla mnie.
-Jak możesz.-powiedział z udawanym gniewem w głosie.
-Uwielbiam za to piec ciasta,babeczki,pierniki. I...
-I co?
-Tą zasadę już złamałam. Zresztą dla ciebie.
-Zaintrygowałaś mnie.
-Nigdy nie spoufalaj się z pracownikami.
-To jest niemożliwe.
-Chodzi o głębsze spoufalanie się.
-Aaa. Na pewno tylko dla mnie?
-Tak.
-Zostaniesz dzisiaj na noc?
-Nie.
-Nie?
-Każdą niedzielę spędzam z tatą. Wiesz rodzinna niedziela.
-Dawno takiej nie spędzałem.
-Dlaczego?
-Długo by opowiadać.
-Mam czas.-zabrała z jego kolan laptopa a sama położyła na nie głowę.
-Od strony mojego ojca wszyscy faceci w rodzinie są wojskowymi. Major,generał,pułkownik i jeszcze inne. Ja jako jedyny nie chciałem być wojskowym. Zawsze chciałem mieć kiedyś rodzinę. Normalną rodzinę. Spędzać z żoną i dzieckiem każdą możliwą chwilę. Ja nigdy nie byłem pewny czy zobaczę jeszcze ojca. Miałem świadomość,że żegnając się z nim przed wyjazdem mogę żegnać się na zawsze. Ojciec był przekonany,że pójdę do wojska. Jednak ja chciałem iść na architekturę tak jak dziadek ze strony mamy. Ojciec się mnie wyparł. Mówi,że nie ma syna. Prawie rozwiódł się z matką bo był pewny,że jego teść specjalnie mnie namówił. Wyjechałem do dziadka. Tutaj. On mi pomagał. Mama,siostra też. Dziadek półtora roku temu zmarł. Sam zaprojektował ten dom. Ja też chciałbym. Ambicje.
-Tęsknisz za tatą?
-Tęsknie za Meksykiem. A twoja mama?
-Zmarła na białaczkę to chyba wiesz.
Przytaknął.
-Zawsze mnie obwiniała o to,że nie zrobiła kariery. Zniszczyłam jej plany. Byłam chorowita. Strasznie. Ktoś musiał być przy mnie przez cały czas. Tata dopiero zaczął istnieć na rynku. Potrzebne były pieniądze na leki. Gdy miałam dziesięć lat moje kłopoty zdrowotne się uspokoiły. Wtedy postanowiła wrócić do śpiewania. Album był prawie gotowy jak się dowiedziała. Płyta nie została wydana. Ona leżała miesiące w szpitalu. Ostatniego dnia powiedziała mi,że muszę mieć swoje zasady. Żelazne zasady. Zaczynając od prostych rzeczy po ważne. Powiedziała mi wtedy żebym nigdy nie dała z siebie zrobić niewolnika. Wiesz co powiedziała. Żebym nigdy nie dała sobie zrobić dziecka. Bo moje marzenia,plany pękną jak przeciążona opona.
-A masz to w swoich zasadach?
-Dziecko? Nie. Chcę mieć dziecko. Chcę komuś dać miłość. Tylko nie mam jak.
-Nie rozumiem.
-Mam firmę,tatę,którym muszę się zająć. Nie mam teraz czasu.
-Czyli nie będziemy mieli dzidziusia?-zapytał
Oboje się zaśmiali. Oboje potraktowali to jak żart. Ona była pewna,że on traktuje to co się wydarzyło tzw. lekką ręką. On miał nadzieję na coś więcej. Na poważniejszy związek. Nie naciskał. Czekał.


Mijały miesiące. Oboje spotykali się codziennie. W pracy i po pracy. Uczucie rozkwitało choć oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Chyba nawet zaczęli traktować ten „związek” o którym nikt nie wiedział poważniej.

Gdy on przygotowywał kolację ona leżała na kanapie. Zasnęła. Zaniósł ją do łóżka i tak spędzili tą noc. Rano obudziła go wtulając się w niego.
-Hej.
-Cześć.
-Leon?
-Tak?
-Moglibyśmy tak robić częściej?
-Nie rozumiem.
-Spać ze sobą. W sensie zasypiać razem.
-No jasne. Jeśli tylko chcesz.
-Jak ci się spało?
-Po raz pierwszy po nocy z tobą jestem wyspany.
Zaśmiała się.
-Leoś?
-Tak?
-Mam jeszcze jedno pytanie.
-Wal.
-Zrobisz mi śniadanie?
Zaśmiał się. Po chwili spojrzał na jej spokojną twarz.
-Nie żartujesz?
-Nie. Jestem strasznie głodna.
-A co z „żelazną zasadą”?
-Zasady są po to żeby je łamać. To pewnie dlatego,że nie jadłam kolacji.
-Okey. Dla mojej księżniczki wszystko.
Pocałował ją czule w usta. Po piętnastu minutach zjedli w kuchni pyszne naleśniki z serem.
-Leon jesteś najlepszym kucharzem na świecie.
-Wiem.






-Kawy?-zapytał gdy zaspana szatynka usiadła przy blacie w kuchni.
-Tak.
Nalał do kubka świeżej kawy. Podał jej i usiadł naprzeciwko. Wyciągnęła w jego stronę rękę. Złapał ją. Patrzyli sobie w oczy.
-Chcesz śniadanie?
-Nie. Dzisiaj zwymiotowałam wczorajszą kolację.
-Ale wszystko było świeże.-zaczął się tłumaczyć
-Wiem. Pewnie to ten wirus co panuje w firmie.
-Tak,pewnie tak. Czyli mnie to też czeka.
-Pewnie tak.
-Możemy przestać używać pewnie tak.
-Mhm.
Kobieta usiadła na fotelu w salonie i popijała kawę. Po chwili dołączył do niej szatyn,który usiadł na kanapę.
-Przytyłaś.-powiedział
-Wiem. To przez te twoje śniadania.
-Ostatnie mi czasy jesz ich coraz więcej.
-Bo są pyszne.
-Zawiodłaś mnie. -oznajmił.
-Czym?
-Myślałem,że się na mnie rzucisz. Nawrzucasz mi,że nie powinienem czepiać się twojej figury. I byłem pewny,że jak zawsze wygram i będę mógł cię kolejny raz bezkarnie całować,przytulać...
-Wystarczyło powiedzieć.-odparła
Odstawiła kawę na ławę i usiadła na nim okrakiem. Całowali się namiętnie. Chwilę przerwał dzwonek.
-Otworzysz?-zapytał
-Tak.-wstała i zaczęła się kierować do przedpokoju-Może jednak lepiej nie.-wskazała na swój strój.
Jak zwykle miała na sobie koszulę Leona.
-Okey. Ja otworzę.
Ruszył w kierunku dębowych drzwi. Za nimi stała pewna blondynka.
-Ludmiła,co ty tutaj robisz?-zapytał oskarżycielsko
-Też miło cię widzieć.
Chciała wejść do środka lecz mężczyzna zatrzymał ją.
-Leon,co jest,trupa tam chowasz?
-Nie. Właśnie wychodzę.
-W bokserkach?
-Tak.
-Leon wpuść mnie. To w pewnym sensie też mój dom. Mam prawo tu wejść.
-To mi pokaż pozwolenie.
-Leon.-pisnęła i położyła mu ręce na szyi-Leoś, Leosiu...
-To już od dawna na mnie nie działa
Szatynka siedząca na kanapie była załamana. Plotki okazały się prawdą. Postanowiła się ulotnić. Ubrała się szybko w swoje rzeczy i wyszła przez ogród. Leon w tym czasie zamknął drzwi i kłócił się z blondynką na ganku. Gdy szatynka była po drugiej stronie ulicy pomachała mu. Gdy ją zauważył wpuścił blondynkę do środka.
-Gdzie ona jest?
-Kto?
-Twoja dziewczyna.
-Jaka dziewczyna?
-Przecież dlatego nie chciałeś mnie wpuścić.
-Co? Nie ma tu żadnej dziewczyny.
-Może teraz,ale na pewno się z kimś spotykasz. Widzę to po tobie. Od kilku miesięcy jesteś po uszy zakochany.
-Wydaje ci się.
-Nie. Znam cie. Muszę ci coś powiedzieć.
-Mów.
-Jestem w ciąży.


Nie miała dzisiaj chęci do pracy. On i Ludmiła. Plotki jednak mogą być prawdziwe.
-Hej.-powiedział Leon.
Nie odpowiedziała mu. Gdy zobaczył jej smutną minę klęknął przy niej.
-Co jest?
-Nic.
-Chodź na lunch. Wtedy mi wszystko opowiesz.
-Nigdzie z tobą nie idę.
-Dlaczego?
-Już ty dobrze wiesz.
-No nie wiem. Aaa. Dobra wiem. Ale ja się dowiedziałem dopiero dzisiaj. Nie powiedziała mi wcześniej. Tak bym ci powiedział.
-Co?
-No o tym,że Ludmiła jest w ciąży.
-Że co? Twoja dziewczyna jest w ciąży a ty się spotykasz ze mną?
-Jaka dziewczyna?
-Ludmiła. Sam to powiedziałeś.
Zaśmiał się. Nie kucał już przy niej. Tarzał się po podłodze ze śmiechu.
-Co cię tak bawi?
-Uuu zazdrośnica.
-I to cię bawi? To poważna sprawa.
-Tak,ale nie moja.
-Zostawisz ją z tym?
Znowu wybuchł śmiechem.
-Ludmiła...-mówił przez śmiech-to moja siostra.
-Co?
-To moja siostra.
-Kłamiesz. Po firmie od dawna krążyły plotki o tym,że często się spotykacie. Ale puszczałam to mimo uszu. Bo spotykałeś się ze mną i...
-To moja siostra. Tylko nikt w firmie nie wie. Dostała się tu bez mojej pomocy. Nie chciała żeby inni myśleli,że to dzięki mnie. A plotki? Myślisz,że ich nie słyszałem. Tak jest w ciąży,ale ze swoim mężem. Ma przecież inne nazwisko. Teraz jak się dowiedzą o ciąży dopiero będą plotki,więc się przygotuj. Możesz ją zapytać.
-Przepraszam.-szepnęła ukrywając twarz w dłoniach.
-Tak szczerze to bardzo mi się podobało.
-Co?
-Twój atak zazdrości.
-Nie,ja nie jestem zazdrosna.
-Yhm.
-Nie yhm tylko tak.
-Zazdrośnica.-powiedział wychodząc z jej gabinetu.


-Czemu się tak śmiejesz?-zapytała Ludmiła brata.
-Byłem u Violetty.
-Cześć wam.-powiedział Diego wchodząc na korytarz.
-Cześć.-odpowiedzieli
-Violetta u siebie?
-Tak. Byłem u niej przed chwilą.
-Dzięki.-odparł i ruszył do jej gabinetu.
-No i?-dopytywała Ludmiła
-Powiedziałem jej o twojej C.
-I?
-Myślała,że ty i ja. My. No wiesz.
-I co jej powiedziałeś?
-Prawdę.
-Jest zła?
-Czemu miałaby być? Na pewno będzie dobrze.
Po chwili na korytarz wkroczyła Violetta razem z Diego. Śmiali się głośno i trzymali za ręce.
-Wychodzę na lunch.-zwróciła się do Ludmiły
Gdy winda się zamknęła blondynka stwierdziła.
-Są ładną parą.
-Że co? Nieprawda.
-Prawda. Pasują do siebie.
-Nie.
-Tak. Chyba wreszcie przestają się ukrywać.
Uniósł pytająco brew.
-Często do niej chodzi. Nawet częściej niż ty a jesteś głównym architektem.
-Jesteś pewna?
-Tak. Pracuję tutaj,więc wszystko widzę.
-To ja pójdę do siebie.-zaczął się kierować do gabinetu-Wiesz jednak nie. Chodź. Wyświadczysz mi przysługę.-złapał blondynkę za rękę i wciągnął do windy.



-Ta przysługa to pójście z tobą na lunch?-spytała gdy usiedli przy barze.
-Cicho bądź.
-Co podać?-spytał kelner
-Kawę na wynos.-odparł szybko mężczyzna
-Dzisiejszy zestaw lunchowy.
-Robi się.
-Leo co ty wyprawiasz?
-Cicho.
Niedaleko przy stoliku siedział Diego z Violettą. Śmiali się. Leon obracając lekko głowę podsłuchiwał.
-Leon ty podsłuchujesz Violettę! Swoją szefową!
-Później ci wyjaśnię.
-Podoba ci się!-stwierdziła
-Cicho.
-Trzymaj.-mężczyzna podał jej białą kopertę.
-To korupcja.-odparła Violetta.
-Otwórz.-naciskał Diego.
Otworzyła kopertę patrząc mu w oczy. Potem przeczytała jej zawartość i się uśmiechnęła.
-Proszę.-powiedział kelner podając im zamówienia.
Leon go zignorował.
-Marco się żeni. Nie wierzę.
-Widzisz a jednak pierwszy się ustatkował.
-Tak. A my tyle byliśmy razem i dalej się nie ustatkowaliśmy. A on był sam i znalazł już swoją połówkę.
-Wiesz zawsze można do tego wrócić.
-Do czego?
Przybliżył się do niej i ją pocałował.
-Leon. Leon!-przywróciła go do rzeczywistości Ludmiła
-Co?-warknął w jej stronę
Zdziwiona wskazała na jego rękę. W prawej dłoni ściskał kubek z kawą. Wrzący napój wylewał się z kubka parząc mu dłoń. On wydawał się jednak tego nie zauważać.
-Au.-wypuścił resztkę kubka z rąk i zaczął dmuchać na dłoń.-Ja... pójdę. -powiedział i wyszedł z restauracji.
-Tak braciszku zapłacę.-szepnęła do siebie po jego wyjściu.


-Ludmiła?
-Tak,Violu?
-Widziałaś Leona?
-Od lunchu nie. Miał mały wypadek z kawą pewnie jest u lekarza.
-Boże. Co mu się stało?
-A roztargnienie. Będzie żył.
-Jakby jednak przyszedł to powiedz mu żeby do mnie wpadł.
-Jasne.
Kilka minut później drzwi windy się otworzyły. Wszedł nimi Leon. Miał zabandażowaną prawą rękę.
-Trzymaj.
Podał siostrze zwolnienie.
-Aż trzy tygodnie?
-Tak. Poparzenie drugiego stopnia.
-Serio?
-Tak. Dasz to Violettcie?
-Sam jej dasz. Prosiła żebyś do niej przyszedł.
-Nie. Zanieś jej. Powiedz,że...przysłałem faksem.
-Wpaść do ciebie?
-Nie,dam radę. Z głodu nie umrę.-wskazał na zdrową rękę.
Po zamknięciu za nim windy ruszyła do gabinetu szefowej.
-Proszę. Przysłał faksem.
-Trzy tygodnie?
-Najwyraźniej. Zadzwoniłam do niego. Podobno drugiego stopnia.
-Jejku. Dobra. Zaniesiesz to do kadr?
-Tak.
-Wiesz ja już wychodzę. Do zobaczenia jutro.
-Pa.


Wyciągnęła z torebki klucze i przekręciła je w zamku. Mężczyzna leżał na kanapie i odpoczywał.
-Leon,czemu nie zadzwoniłeś?-zapytała go rzucając torebkę na fotel.
-Jak weszłaś? Drzwi były zamknięte.
-Nie oddałam ci zapasowych. Zapomniałeś?-chciała go pocałować lecz ten się odsunął-Co jest?
-Nie chcesz mi nic powiedzieć?
-A tak. Przepraszam za Ludmiłę.
-Nie o to chodzi.
-A o co?
-Wyjdź.
-Leon,o co chodzi?
-Wyjdź.
-O co do jasnej cholery chodzi?
-O to,że cię widziałem.-wykrzyczał
Spojrzała na niego niezrozumiale.
-Widziałem cię z Diego!
-Leon to nie tak. Ja...
-Zamknij się i wyjdź z mojego domu.
--Leon...
-Co Leon? Od początku wiedziałem,że nie traktujesz tego poważnie. Wiedziałem,że widzisz we mnie tylko faceta do łóżka,ale miałem nadzieję,że to się zmieni. Jednak nie. Zapomniałem przecież to był związek bez zobowiązań więc możesz się lizać i pierdolić z kim chcesz.
-Nie mów tak.
-Mówię jak jest. Prawda w oczy kole?
-Nie obrażaj mnie. Ja...
-Ty co? Wykorzystałaś mnie. Zachowałaś się jak...
-No! Dokończ.
-Pani lekkich obyczajów.
Złapała za torebkę. I ruszyła ku wyjściu.
- Mam nadzieję,że zmądrzejesz przez te trzy tygodnie. Przeprosisz mnie i dasz mi to wyjaśnić.
-Violetta!-zawołał za nią
-Tak?
-Klucze.
Wyciągnęła wymienioną rzecz z torebki i rzuciła w niego. Potem trzasnęła drzwiami.


Dwa tygodnie później

-Ludmiła. Mogę cię do siebie prosić?-zapytała Violetta wyglądając lekko zza drzwi.
-Jasne. Już idę.
Lekko zdenerwowana blondynka weszła do gabinetu szafowej i usiadła naprzeciwko.
-Jak to jest z twoją ciążą?
-Violu ja obiecuję będę dawać z siebie wszystko. Chcę pracować tu do końca. Myślę,że dam radę...
-Nie o to chodzi. Pytam jak z dzieckiem?
-Dobrze.
-Jak to jest być w ciąży?
-Pewnie dla każdej kobiety inaczej.
-Ale dla ciebie?
-Cudownie. Strasznie się cieszę. Wszyscy się cieszymy mój mąż,Leon. Nasi rodzice. Mój tata marzy o wnuku bo Leon...
-Słyszałam o wojskowej tradycji.
-Nawet jakby miał się też mnie wyprzeć nie pozwolę mu na to aby robił z mojego dziecka żołnierza.
-A to przyjemne uczucie?
-Tak. Chociaż jeszcze jest za mały by kopać. Czuje już taka odpowiedzialność. A ty? Planujesz ciążę?
-Pytam z ciekawości. Nie martw się o stanowisko. Porozmawiam z tatą. Będziesz traktowana jak przystało – nie odpowiedziała na pytanie
-Z tatą?
-Mój ojciec wraca.
-Dlaczego? Źle ci u nas?
-Nie. Ja byłam tylko na zastępstwo. Z tatą już lepiej więc wraca.


Kieliszek za kieliszkiem. Butelka za butelką. Łyk za łykiem. Siedział na kanapie popijając wino na zmianę z tequilą. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Po chwili przed nim stanęła Violetta.
-Było otwarte.-oznajmiła
-Wiem. Czekam na złodzieja.
-Nie przyjdzie. Zamknęłam na klucz.
-Po co przyszłaś?
-Muszę ci coś powiedzieć.
-Nie. To ja muszę ci coś powiedzieć. Przepraszam,nie byłaś ze mną uwiązana jak pies do budy. Możesz robić co chcesz. Ja...za tobą tęsknie. Brakuje mi naszych pocałunków. Wszystkiego.
-Leon,ja jes...
-Ci!
Wstał podszedł do niej i pocałował ją namiętnie. Ona oddawała każdy pocałunek. Po chwili wziął ją na ręce i zaczął kierować się w stronę sypialni.
-Tylko delikatnie. Dobrze?
Odpowiedział jej czułym pocałunkiem.


-Byłem delikatny?-spytał patrząc jej głęboko w oczy.
Przytaknęła.
-Dlaczego miałem być?
-W życiu potrzebna jest czasem odmiana. Czasem drastyczna lub niespodziewana. -chwyciła jego dłoń i położyła na swoim brzuchu.
-Rozumiem. Nie będę naciskał. Wiem,że liczysz na związek bez zobowiązań. Nasz taki będzie. -oznajmił
Po chwili zasnął. Kobieta ubrała się. Wychodząc zostawiła mu na łóżku kartkę.

Nie chcę związku bez zobowiązań. Szkoda,że mnie nie zrozumiałeś.
Powodzenia
V.


Gdy wrócił do firmy okazało się,że German wrócił na stanowisko.
Minęło pół roku a on nadal nie miał żadnej informacji od Violetty. German mu powiedział,że ona potrzebuje teraz spokoju i z nikim się nie widuje.
-Germanie. Sprawdziłem projekt Millera. Jest dobry. Chcesz go zobaczyć?
Pokręcił przecząco głową. Mężczyzna widział,że z szefem jest coś nie tak.
-Co się stało?
-Po prostu nadal nie mogę oswoić się z tą myślą.
-Jaką?
-Nie mogę ci powiedzieć.
-Ulży ci. Nikomu nie powiem.
-Będę...dziadkiem.
-Co?
-Violetta jest w ciąży. A najgorsze,że nie wiem z kim.
-Ty czy ona?
-Ja. Nie rób z mojej córki jakiejś ulicznicy.
-Który miesiąc?
-Ósmy. Mam tylko nadzieję,że to nie dziecko Diego. Byli kiedyś razem. Jak się dowiedziała uparła się,żebym ją zastąpił. Pewnie to ktoś z firmy. A może nie? Sam już nie wiem.
-Jaki ja byłem głupi?
Wtedy wszystko do niego dotarło. I objawy i dwie próby kiedy próbowała mu powiedzieć.
-Nie rozumiem.
-To ja.
-Co ty?
-To ja jestem ojcem.
-Cooo...ty...ty...ja...-zaczął się dusić
-Germanie niech się pan nie denerwuje.
-Ty...-złapał się mocno za gardło.
-Jezu.-szepnął do siebie mężczyzna.
Wybiegł z gabinetu.
-Camilla!-krzyknął w kierunku nowej sekretarki-Wzywaj pogotowie. Serce.




Krążył po korytarzu w tę i z powrotem. Czekał na Violettę do której zadzwonił lekarz. Z jej ojcem było w porządku. To był lekki skok ciśnienia spowodowany...prawdą?
-Leon!-usłyszał za plecami głos.
Zobaczył Violettę jakiej nigdy nie widział. Miała na sobie dresowe czarne spodnie i szarą bluzę. Jej brzuch był widoczny. Nie ukrywała go. Zresztą jak miałaby to niby zrobić?
-Uspokój się.-złapał ją za ramiona-Jest okey. Trochę się zestresował. Jest dobrze to tylko niewinny skok ciśnienia.
Westchnęła z ulgą. Usiadła na plastikowym krześle. Pochyliła się lekko do przodu łapiąc się za kostkę,która była spuchnięta.
-Jak się czujesz? - zapytał gdy uklęknął obok niej.
-Dobrze – odparła delikatnie się uśmiechając.
-Przepraszam – powiedział ze skruchą – Jestem idiotą. Powinienem zrozumieć. Próbowałaś mi powiedzieć a ja... - w oczach miał łzy,które jeszcze bardziej skruszyły jej serce.
Przybliżyła się do niego i pocałowała go w czoło.
-Powiedziałabym ci – oznajmiła – Po porodzie. Ciąża jest trochę zagrożona. Nie chciałam ci mówić dopóki nie …
-Przestań. Nasza córka urodzi się zdrowa.
Spojrzała na niego zdziwiona.
-Skąd wiesz,że to dziewczynka?
-Szczerze – przytaknęła – Wyglądasz okropnie. Wysysa z ciebie urodę.
Zaśmiała się.
-No dzięki. Kocham cię.
-Ja ciebie jeszcze mocniej.
-Złamałam kolejną zasadę – nie przerywał jej chcąc by kontynuowała – Miałam nikomu nie zdradzać swoich uczuć. Dopiero teraz zrozumiałam,że te zasady nigdy nimi nie były.
Zaśmiał się i przybliżył swoje usta do jej.
Nie wiedział co dalej z nimi będzie. Choć miał nadzieję,że przed nimi happy end. Wiedział tylko to,że każdą zasadę można spróbować złamać chociażby dla jednego szczęśliwego dnia. Nawet jeśli jest „żelazna”.

 Autorka;Natalia Sałata

Konkursowy OS - Gwiazd naszych wina, nr.6

„To nie nasza, lecz gwiazd naszych wina”
-Leon, zrozum. Musimy to zakończyć- powtórzyłam przez łzy
-Ale co tu rozumieć?- zapytał
-Ja jestem chora, niedługo mnie tu nie będzie- powiedziałam zalana łzami
-Violetta, wiem co to znaczy mieć raka!- podniósł głos
-Co chcesz przez to powiedzieć?- wytarłam łzy
-Dowiesz się w swoim czasie- wycedził przez zęby
-Okay- powiedziałam ze łzami w oczach
-Okay- odpowiedział i wyszedł trzaskając drzwiami
Dławiąc się łzami usiadłam na łóżku.
-Kocham cię- wyszeptałam
Wzięłam do ręki zdjęcie w różowej ramce. Przyjrzałam się dokładnie dwóm twarzom. On i ja. Ja i on. Niegdyś szczęśliwi. K I E D Y Ś. To już nie wróci. Ja odejdę. Choruje na raka od trzynastego roku życia. Według lekarzy „specjalistów” zostało mi nie wiele czasu. Ja przygotowuję się się do tego od pięciu lat i jestem gotowa by umrzeć. To znaczy byłam. Dopóki nie poznałam wspaniałych przyjaciół no i Leona. Teraz nie mogę znieść myśli, że w każdej chwili mogę od nich odejść. Do tej pory wie o tym tylko Leon. On  n i e  rozumie- wmawiałam sobie. Dlatego byłam zdziwiona jego zachowaniem. Wiem co to znaczy mieć raka. Skąd on może to wiedzieć? No tak, przecież jego dziadek zmarł na raka. Zaraz, zaraz. Przecież kostniakomięsak dziedziczy co drugie pokolenie. Nie, to nie może być prawda. Pewnie pomyliło mi się z rakiem płuc.
Znałam kiedyś osobę, która zachorowała na raka siatkówki oka. Najpierw straciła wzrok, a później umarła. Tą osobą była  m o j a  m a m a. niestety, ja odziedziczyłam raka po babci. Rak kości. Jest ze mną coraz gorzej. Ja znikam. Jak śnieg przy wysokiej temperaturze. Wkrótce zniknę.
Rano obudziłam się z bolącymi plecami. Przestraszyłam się, że to nadchodzi mój czas, lecz w porę zorientowałam się, że zasnęłam na podłodze. Odetchnęłam z ulgą. Cała obolała podniosłam się i położyłam na łóżku. Podniosłam z podłogi zdjęcie i telefon. Wybrałam  j e g o  numer. Odrzucił połączenie po dwóch sygnałach. Posmutniałam i wstałam. Przebrałam się w świeże ubrania i z bolącym kręgosłupem zeszłam na dół. Tam zobaczyłam Lu i Fede. Zdziwiłam się. Mieli smutne miny.
-Co się stało?- zapytałam stając na panelach
-Tak- wypalił Fede, a Ludmiła walnęła go łokciem w brzuch- Tto znaczy nie. Przyszliśmy po ciebie. Zaraz się spóźnimy do szkoły!
-A, tak! Wezmę tylko wezmę kanapki i idziemy.
Zgodnie z tym co powiedziałam wzięłam kanapki i ruszyliśmy w stronę szkoły. Weszliśmy do klasy równo z dzwonkiem.
Zawsze siedziałam z Leonem, ale dzisiaj nie zauważyłam go w klasie, więc dosiadłam się do Naty. W czasie trwania lekcji napisałam do Leona:
„Czemu nie ma cię w szkole? Martwię się, Viola”
Odpowiedzi nie dostałam przez następne czterdzieści pięć minut. Dopiero, gdy zadzwonił dzwonek na przerwę mój były chłopak postanowił mi odpisać:
„ Nagle się o mnie martwisz? Nie potrzebuję litości!”
I tyle. Żadnych wyjaśnień. Nic. Tylko pretensje. W sumie nie dziwię mu się, Zerwałam z nim nie myśląc o niczym. Ale ja musiałam! Przeze mnie tylko będzie cierpieć.
Podeszłam do chłopaków którzy siedzieli na ławce ze spuszczonymi głowami. Usiadłam obok.
-Cześć chłopaki. Nie wiecie gdzie jest Leon?- zapytałam
-Nie- warknął Maxi patrząc na mnie smutnymi oczami
-Spokojnie, tylko pytam- wstałam- Nie chcecie powiedzieć, to nie!
Podeszłam do dziewczyn
-Nie wiecie, gdzie jest Leon?- zapytałam
-Wiemy- odpowiedziały chórem
-Gdzie?!
-Nie możemy powiedzieć- odparła Naty
-M u s i c i e mi powiedzieć. Ja muszę wiedzieć co się z nim dzieje! Ja go kocham- powiedziałam ze łzami w oczch
-Zadzwoń do niego, jak będzie chciał to ci powie- odparła Naty jakby od niechcenia
-Dzwoniłam, nie odbiera..- wychlipałam
-To znaczy, ze on nie chce z tobą rozmawiać- odrzekła Lu, jakby to była najbardziej rzeczywista rzecz na świecie.
-Tyle to chyba wiem- powiedziałam z ironią
-Nie wątpię- odparła Torres poprawiając włosy

~TRZY DNI PÓŹNIEJ~
Minęły już trzy dni, a po nim ani śladu. Całymi dniami do niego wydzwaniam. W końcu zmienił numer. Próbowałam wyciągnął jego numer od chłopaków, lecz na marne. Nawet oni go nie mają.
Leże sobie właśnie na łóżku, gdy nagle do mojego pokoju wpadł tata. Trzymał w ręku kopertę.
-Do ciebie- wręcza mi kopertę i wychodzi
Gdy zauważam od kogo jest ten list moje serce przybiera szybszy rytm bicia.




Gwiazd naszych wina cz.2
„Droga Violetto!
Chciała bym uświadomić Cię o jednej ważnej sprawie. Doskonale rozeznałam się z twoją chorobą. Musiałam. Leon kazał mi się tobą opiekować, bo on już nie może. To znaczy teraz nie ma siły a niedługo nie będzie mógł. Wiem, że pewnie dziwi Cię to co pisze, ale taka jest prawda. Życie jest zaskakujące. Musisz coś wiedzieć. Leon ma kostniakomięsaka. Zaatakował go gdy miał trzynaście lat. Stracił nogę, aż do kolana. Do tej pory nie wie o tym nikt poza naszą rodziną i  t o b ą. Do tej pory mój syn nie chciał nikomu mówić. Lecz teraz jest coraz gorzej. Nie zostało mu wiele czasu. Dlatego chciałabym cię o coś prosić. Wiem, że to prawie niemożliwe, ale chciałabym abyś byłą przy nim. On umiera! Leon strasznie za tobą tęskni i chce się z tobą jak najszybciej zobaczyć. Ja również chciałabym abyś przy nim była. Opłacimy twój lot i wszystko inne co potrzebne do życia w Barcelonie. Nasz adres jest podany na kopercie. Czekamy na Ciebie. Wierzę, że mnie nie zawiedziesz.
Z poważaniem, Issabella Verdas”

Odłożyłam kartkę. On umiera. PO moim policzku spłynęła łza. Nie wierze. Nic mi nie powiedział. Nikomu nic nie powiedział. Domyśliłam się, że powiedział naszej paczce jedynie że wyjeżdża i już więcej nie wróci. Dlatego byli dla mnie tacy niemili. Dowiedzieli się, że zerwałam z nim przez raka.
Wzięłam list do ręki i jak najszybciej zbiegłam na dół i wpadłam do gabinetu mojego taty. Był tam on i Angie, moja macocha.
-Co się stało?- zapytała Angie widząc to, że płaczę
-Tak- wydukałam i podałam jej list od mamy mojego ukochanego
Angie dokładnie go przeczytała po czym podała go tacie.
-Ja muszę tam lecieć- powiedziałam, gdy mój ojciec zakończył czytanie listu
-Violu, w twoim stanie nie….-zaczęła Angie, lecz jej przerwałam
-Ja muszę, wy nic nie rozumiecie!- prawie, że krzyknęłam
-Musimy przedyskutować to z twoim lekarzem prowadzącym- powiedział mój tata
-Jak najszybciej- rzuciłam i wybiegłam

~RANO~
Wstałam, i ubrałam się. W okropnym nastroju zeszłam na śniadanie. Przy stole siedzieli już wszyscy domownicy.
-Violu, wczoraj kilka godzin rozmawialiśmy z twoim lekarze, doktor Isabelą i po długiej dyskusji zdecydowaliśmy, że polecisz do Barcelony- powiedział gdy usiadłam do stołu
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- przytuliłam go
-Ale jest jeden warunek- powiedział
-Jaki?- zapytałam znudzona
-Angie poleci z tobą- odpowiedział, a ja przytuliłam także Angie
-A kiedy lecimy?- zapytałam smarując kromkę chleba dżemem
-Już dziś, o godzinie 15:00 mamy samolot- wyjaśniła Castillo
-A przedmioty szkolne nadrobisz po powrocie. Angie ci w tym pomoże- oznajmił tata a ja ugryzłam chleb z dżemem

~BARCELONA~
Przed chwilą wylądowałyśmy. Już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę Leona. Właśnie kierujemy się taksówką pod adres wskazany przez panią Verdas. Gdy żółty samochód zatrzymał się przed domem jak najszybciej podbiegłam do drzwi wejściowych i zapukałam. W tym czasie Angie płaciła taksówkarzowi i zabierała nasze bagaże.
Otworzył mi tata Leona.
-Dzień dobry Violetto- powiedział
-Dzień dobry- odpowiedziałam głosem bez emocji
Podszedł do Angie i pomógł jej z naszą jedyną, wspólną walizką.
-Jeśli pozwolicie zabiorę was teraz do szpitala. Violu, Leon bardzo chce się z tobą zobaczyć- powiedział pan Verdas
-Tak od razu?- zdziwiła się Angie
-A jest jakaś przeszkoda?
-Nie ma- odpowiedziałam od razu- Możemy jechać
Całą trójką wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się do szpitala. Gdy dotarliśmy na miejsce udaliśmy się na odpowiedni oddział. W białym korytarzu na białym krzesełku siedziała pani Verdas. Od razu zapytałam, czy mogę iść go odwiedzić.
-Oczywiście. Dziękuję, że przyjechałaś- odpowiedziała matka Leona i pogrążyła się w rozmowie z moją przyszywaną mamą
Weszłam do białej Sali. Usiadłam na białym krzesełku przy białym łóżku.
-Cześć- powiedziałam cicho
-Przyleciałaś- powiedział cicho
-Nie mogła bym być gdzie indziej ze świadomością, że mnie potrzebujesz- odpowiedziałam- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Nie chciałem, abyś się martwiła- odrzekł- Ale teraz ważne że tu jesteś.
-Kocham cię- wyszeptałam łapiąc go za rękę
-Kocham cię- odpowiedział prawie niesłyszalnie
Niestety, jego życie skończyło się szybciej niż moje. O wiele zbyt szybko. W mojej głowie powstawały pretensje do całego świata. Dlaczego akurat on? Dlaczego nie ja? Zycie nie jest sprawiedliwe. Na jego pogrzebie pojawili się wszyscy jego przyjaciele. Ja niestety mogłam być na nim obecna tylko duchem. Mój stan na to nie pozwalał. Jednak przyczyną tego nie był nawrót choroby, tyko samopoczucie.


-Okay?
-Okay.

Autorka; Obliviate

poniedziałek, 27 października 2014

Przesunięcie terminu! (konkurs)

Z racji iż jest dopiero poniedziałek, a 30 listopada to piątek.....
PRZESUWAM TERMIN SKŁADANIA PRAC !
3 listopada, godzina 12.00
Jeśli ktoś nie da rady skończyć swojej pracy, ponieważ ma szkołę, to ma czas przez weekend :)
Dobroduszna Kala ;p ;d
Czyli tak; Termin jest przedłużony, macie czas do 3 listopada 2014 roku, do godziny 12.00 w południe ;p ;D
+rozdział może się szybko pojawi :)
Całuski, Karola ;** xoxo

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 49 - Sprytny jest.

-A pójdziemy z Leonem? Tak jak kiedyś. Tęsknie za nim, dawno go nie widziałem - chłopczyk podniósł wzrok na dziewczynę i spojrzał jej głęboko w oczy. Gosposia wyszła cicho z kuchni i podążyła w stronę gabinetu Germana.
- Słońce, Leon ma dużo pracy i nie ma zbyt dużo czasu - dziewczyna się starała mówić przekonująco, ale szybko odwróciła głowę, zrobiła głęboki wdech i spojrzała znowu na chłopczyka.
Udało się.
Nie rozpłakała się.
- To może wziąć wolne - rozdarował się.
- Leon pracuje za granicą, pewnie za niedługo wyleci z powrotem - zaczęła się bawić pustym kubkiem.
- Czemu nie przyleciał z Tobą? - spytał bardziej smutny i dalej rysował.
- A co ty taki ciekawy? - dziewczyna zaczęła go gilgotać i obydwoje zaczęli się śmiać.
German po tym co mu powiedziała Olga, chciał zainterweniować i kiedy się zbliżał do kuchni i usłyszał śmiech swoich dzieci, stanął i się uśmiechnął. W Argentynie chcieli jej pomóc i nie pytać o Leona. Przynajmniej to mogli zrobić. Facundo nic nie wie, o tym, że Leon z Violettą się rozstali, nie chcieli mu mówić. Mały się z nim zżył, nawet jeśli nie spędzali tak dużo czasu razem, a dla dziewczyny to wciąż była świeża sprawa, której nikt nie chciał znowu rozdrapywać. Teraz kiedy jest w stanie błogosławionym, nie chcieli jej dręczyć tym tematem. Samotna matka, do tego w bardzo młodym wieku - chyba nikt nie miałby serca jej jeszcze bardziej dobijać. Nawet jesli dziewczyna ma wsparcie rodziny i przyjaciół, to to i tak nie to samo co małżonek, narzeczony, czy chłopak - w tym przypadku Leon.
- Gdzie on pracuje? - spytał kiedy się uspokoili.
- Kręci film w Meksyku, ale teraz tak jak ja i Will, przyleciał na ślub Diego i Leny. Pamiętasz ich?
- Diego....tak. To ten chłopak co mnie nosił na baranie w parku, a ja mu ściągałem czapkę? - spytał roześmiany maluch. German po cichu się wycofał, pokiwał głową Oldze, że wszystko w porządku i wrócił do pracy.
- Nie, to był Maxi. Diego to ten chłopak, który podszedł do dziewczyny w parku i chciał jej numer, a ona go uderzyła w twarz
- Wiem już który, ale tej dziewczyny nie pamiętam. - powiedział po chwili zamyślony - To Leon tu jest? - ożywił się.
- Tak jest - powiedziała zrezygnowana - Pójdę się ubrać, dobrze? - spytała.
- A potem pójdziemy na plac zabaw? - spytał szczęśliwy maluch.
- Dobrze, pójdziemy - zaśmiała się i wyszła. Dziewczyna zostawiła telefon. Facu wrócił do rysowania, a kiedy zabrzęczała komórka Violetty, chłopczyk wdrapał się na blat wysokiego stołu, usiadł na nim i wziął telefon do ręki. Fran ;** wysłała Ci wiadomość Chłopak nie wiedział co to znaczy, bo nie umiał czytać, ale dużo razy widział imię Leona w pamiętniku dziewczyny i potrafi je rozpoznać. Nacisnął ikonkę kontakty  i przesuwał palcem w dól, kiedy zszedł na sam dół wrócił na górę i znowu, a wtedy to zobaczył.
LEON
Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył niezdarnie telefon do ucha. Sprawdził czy nikogo nie ma w pomieszczeniu i czekał aż się coś stanie. Nie wiedział za bardzo jak się obsługuje ten sprzęt, ale dużo razy widział jak German czy Jade do kogoś dzwonią kiedy im się przyglądał i zapamiętał te czynność.
L; Tak słucham?
V/F;Halo?
L; Kto mówi?
F; Facundo Castillo - powiedział oficjalnie malec.
L; Facu? A skąd ty masz mój numer? - zdziwił się chłopak.
F; Leon, a ty mnie lubisz? - spytał zestresowany chłopczyk.
L; Oczywiście, że Cię lubię. Głupie pytanie ! Ja Cię uwielbiam - zaczął się śmiać, a malec się rozpromienił.
F; Jesteś w Buenos Aires?
L; Tak, jestem. Wylatuję za dwa dni.
F; A pójdziesz ze mną i Violą na plac zabaw?
L; A Viola wie, że do mnie dzwonisz?
F; Eeee....wie. Dała mi swój telefon i poszła się przebrać - malec się nerwowo rozglądał, czy ktoś go nie widzi, ani nie słyszy.
L; W takim razie dobrze. Kiedy po Was wpaść?
F; Za....kiedy będzie 11:20 czekaj obok budki z lodami w parku, a my przyjdziemy - odezwał się myśląc czy dobrze powiedział. Mając trzy lata nie umiał się posługiwać dobrze zegarkiem, ale w komórkach już bardziej. Technologia idzie do przodu, dzieci razem z nią, a nawet szybciej.
L; Dobrze, w takim razie będę czekał - powiedział oficjalnie.
F; Pa ! - krzyknął.
L; Do zobaczenia - zaśmiał się i rozłączył.
Chłopczyk zeskoczył z blatu i usiadł z powrotem na krześle, zaczął znowu rysować.
Dwadzieścia parę minut później Violetta była z powrotem. Miała na sobie szare spodnie, luźną, białą bluzkę i czarną rozpinaną bluzę z kapturem.
- Ładnie wyglądasz - powiedział chłopczyk, kiedy ją zobaczył i zeskoczył z krzesła.
- Dziękuję - zaśmiała się.
- Teraz ja się idę przebrać - powiedział i pobiegł.
- Teraz? Myślałam, że już jesteś gotowy ! -krzyknęła za nim i usiadła na jego miejscu. Spojrzała na rysunki malca. Kreski, kółka, trójkąty i inne "figury" geometryczne. Typowe dla dzieci. Choć i tak są piękne.

Chłopczyk wybrał czarne spodnie dresowe, niebieską koszulkę bez rękawów i letnią kurteczkę, do tego niebiesko-czarne adidasy na rzepę.
Zbiegł po schodach na dół, minął tatę, Olgę i biegł dalej, aż do kuchni. Wbiegł i spojrzał na dziewczynę przy blacie, która się uśmiechnęła,
- Ładnie wyglądasz - uśmiechnęła się.
-Dziękuję, chodźmy już. Która godzina? - spytał.
- 11.05
- Pokaż - dziewczyna wypełniła jego polecenie zdziwiona. Chłopczyk pokiwał głową i wyszyli z pomieszczenia.
- Tato idziemy z Facu na plac zabaw - powiadomiła ojca dziewczyna.
- Dobrze, a Will? - spytał.
- Dalej śpi - zaśmiała się dziewczyna - Dajcie mu pospać, będzie miał lekkiego kaca - śmiała się dalej i wyszli. Chłopczyk chwycił dziewczynę za rękę i ruszyli w stronę parku.

Kiedy było widać budkę z lodami Facundo zaczął się rozglądać za Leonem.
- Coś się stało ? -spytała dziewczyna.
- Nie - odezwał się chłopczyk.
Pan z lodami, kobieta z dzieckiem w wózku na ławce,  starszy mężczyzna, chłopak w czarnej bluzie, dziewczyna z chłopakiem. Ale alni śladu Leona. Chłopczyk się rozglądał dalej i kiedy byli bliżej rozpoznał Leona. Chłopak w czarnej bluzie siedzący na ławce, to on. Malec się uśmiechnął, Leon ich zauważył i się uśmiechnął. Wstał z ławki i zaczął iść powoli w ich stronę. Chłopiec spojrzał na dziewczynę, wydawało się, że go nie widzi. Facundo spojrzał na Leona i mu pomachał, a wtedy dziewczyna spojrzała na chłopaka.
- Cześć - odezwał się pierwszy Leon.
- Leon ! - chłopiec puścił rękę dziewczyny i rzucił się w objęcia Leona, który uklęknął i mocno przytulił chłopczyka. Podniósł go do góry i zakręcił w koło, a po chwili odstawił na ziemie.
- Co ty tu robisz? - spytała po chwili lekko roześmiana Violetta.
- Jak to co? - zdziwił się chłopak. Facu zrobił po cichu parę kroków w tył i schował się za budką Pana, który sprzedawał lody - Przecież Facu mi powiedział, że mam tu czekać na Was.
- Jak to na nas? - zdziwiła się.
- No przecież Facu do mnie zadzwonił z Twojego telefonu i powiedział, że poszłaś się przebrać i , że mam czekać na Was tutaj o 11.20 - wyjaśnił.
- Okey, już wszystko rozumiem. Facundo jak mogłeś zabra....-dziewczyna przerwała, kiedy się zorientowała, że chłopczyka nigdzie nie ma - Gdzie on jest? - para zaczęła się rozglądać w okół, ale nigdzie go nie widzieli. Chłopczyk zaczął się śmiać, a wtedy Leon podbiegł do budki z lodami i spojrzał z góry na klęczącego malca.
- Fajnie się bawisz? - spytał, a chłopiec pokazał rząd swoich nierównych ząbków - Czyli chyba dobrze...Chodź - śmiał się i chwycił malca za rękę, a wtedy podeszli do Violetty - Teraz ładnie przeproś siostrę.
- Ale za co? - oburzył się.
- Wziąłeś jej telefon i bez pytania nas umówiłeś, a do tego kłamałeś - wyjaśnił poważnie chłopak, chodź tak na prawdę bawiła go ta sytuacja.
- Przepraszam - powiedział cicho.
- Dobrze, wybaczam, ale więcej razy tak nie rób.
- Okey - powiedział - Idziemy już na ten plac zabaw? - spytał.
- Znaczy to....może ja pójdę, a Wam życzę udanej zabawy - chłopak się wycofał - Cześć - odwrócił i zaczął iść w przeciwną stronę.
- Nie - odezwał się cicho malec.
- Leon ! - krzyknęła za nim dziewczyna, odwrócił się - Zostań. To znaczy, jeśli chcesz - poprawiła się.
- Na pewno? - spytał dla upewnienia - Chcesz?
- Zrób to dla Facundo - powiedziała i się lekko uśmiechnęli.
- W takim razie dobrze - powiedział i podszedł do dwójki jeszcze bliżej. Facundo chwycił dziewczynę za rękę i drugą rączką chwycił Leona.
- Szybko - trzymał mocno ich ręce i pociągnął ich w stronę placu zabaw. Szli w trójkę trzymając się za ręce.
Kiedy doszli chłopczyk pobiegł w stronę zjeżdżalni, a para usiadła na jednej z wielu ławek. W milczeniu oglądali jak malec się bawi.
- Pamiętasz jak ciągle brał czapkę Maxiemu? - spytał po długim milczeniu Leon i się uśmiechnął na wspomnienie. Dziewczyna się zaśmiała.
- Tak, pamiętam - uśmiechnęła się - Albo jak ciągle Ci niszczył fryzurę - zaśmiała się głośniej.
- Taaa...to nie było miłe - zaśmiał się.
- Miałeś go na plecach, a on Ci targał włosy. To było śmieszne - nie przestawała się śmiać.
- No okey - też się zaczął śmiać.
Po chwili, kiedy doszli do siebie zabrzęczał dzwonek telefonu dziewczyny.
- Przepraszam, muszę odebrać - powiedziała i nacisnęła zieloną słuchawkę.
V; Tak słucham?
V; O cześć Pablo, nie wyświetliłeś mi się, zmieniłeś numer?
V; Co? Jak to?
- Coś się stało? - spytał zmartwiony Leon.
V; Dobrze, już jadę - rozłączyła się.
- Coś nie tak? - spytał znowu chłopak.
- Angie jest w szpitalu. Coś z ciążą, nie wiem dokładnie. Pablo też nie wie. Zadzwoniła do niego, że jedzie do szpitala, że coś jest nie tak - panikowała.
- Spokojnie - mówił powoli i chwycił jej ręce, które latały w powietrzu - Wszystko będzie dobrze. Swoją drogą nie powinnaś się denerwować.
- Muszę do niej jechać - powiedziała spokojniej.
- Zawiozę Cię - powiedział po chwili Leon.
- Masz tu samochód ?
- Nie...cholera.
- Zanim dotrzesz do domu i tu wrócisz, to minie sporo czasu.
- Zamówię Ci taksówkę i zostanę z młodym - zaproponował Leon.
- Naprawdę? - rozradowała się lekko dziewczyna, a chłopak pokiwał głową - Dziękuję. Zadzwonię po kogoś, żeby go odebrał od ciebie - pocałowała go w policzek - Cześć.
- Cześć ! - zawołał za nią - Pozdrów Angie ! - krzyknął kiedy była dalej.
- Wyjaśnij wszystko Facundo ! - krzyknęła i zniknęła za drzewem. Chłopak popatrzył na malca bawiącego się z innymi dziećmi.
- Facundo, chodź tu na chwilę - zawołał go, a malec bardzo szybko znalazł się obok mężczyzny.
- A gdzie Viola? - spytał i usiadł obok Leona na ławce.
- Viola musiała szybko jechać do szpitala, a ja się Tobą mam zająć jak na razie, dobrze? Potem Cię odprowadzę do domu, pasuje ? - mówił powoli.
- Okey ! - krzyknął szczęśliwy chłopczyk - A czemu Viola musiała jechać do szpitala? Coś się stało Waszemu dzidziusiowi? - spytał przejęty.
- Nie, nic mu nie jest.....Naszemu? Kogo dzidziusiowi? - spytał ciekawy Leon.
- Twojemu i Violi - powiedział zbity z tropu chłopiec.
- Wiedziałem - uśmiechnął się do siebie Leon.
- Co wiedziałeś ? - spytał ciekawy chłopiec.
- Nic, nic - powiedział szybko - Możesz iść się dalej bawić - chłopiec dalej siedział na swoim miejscu. Leon przypatrzył się jego twarzy, była smutna - Coś się stało?
- Nie.
- Przecież widzę - powiedział przejęty.
- No bo....teraz będziecie mieli małego dzidziusia i już mnie nie będziecie kochać. Tata z mamą i Olga też. Nawet Ramallo. Wszyscy będą woleli dzidziusia.
- Co ty mówisz? Dalej Cię będziemy kochać - powiedział przekonująco - Jesteś naszym małym szkrabem - po gilgotał go.
- Naprawdę? - spytał dalej smutny.
- Tak ! - uśmiechnął się - Naprawdę.
- Leon, a dlaczego ty i Viola nie mieszkacie razem? - spytał po chwili.
- A skąd takie pytanie?
- No bo jak byłem tam z tatą i mamą, to ciebie tam nie było - zamyślił się.
- Viola Ci to wyjaśni, dobrze? - spanikował.
Skąd ma wiedziec, czy mu powiedzieć, czy nie? Jeśli palnie jakąś głupotę, to będzie jego wina. Lepiej nic nie mówić, a wyjaśni mu to Violetta, bo ona będzie wiedzieć co powiedzieć. Co powiedzieć takiemu dziecku, które ma prawie trzy lata? Nie powie się mu przecież, że zerwali. On wyjechał robić karierę, a ona została z brzuchem. Chodź tak naprawdę nic nie wiedzieli, kiedy ten wyjeżdżał.
Ona mu to wyjaśni lepiej - pomyślał.

..............................................................................
Jest 49 ! :) Miały być 23 komki pod ostatnim rozdziałem, żeby dodać kolejny, ale było dodawanych dużo
Os, więc mieliście prawo, aby tego nie zauważyć.
Albo straciłam czytelników xd ;/
Nie no żartuję.
Męczyłam się nad tym już trzeci dzień, ale dałam radę. Chyba.
Strasznie dużo rzeczy się dzieje jak na jeden rozdział ;/
Leon w końcu jest w 100 % pewny, że jest ojcem :)
A Angie...no co jest Angie? xd :)
Sprytny Facundo <3 :D
Całuski, Karola ;** xoxo
23 komentarzy - kolejny rozdział :) (dacie radę ;> )




sobota, 25 października 2014

Konkursowy OS - Mamusiu kocham Cię - nr.5

Violetta
- Leon... - wymamrotałam przez łzy - to on mi odebrał moje jedyne dziecko... mojego jedynego kochanego synka... kogoś dla kogo moje życie miało sens... dla kogo maiłam w ogóle żyć... to dla niego miałam siły wstawać rano... tylko, tylko dla niego, dla nikogo więcej do szczęścia nie potrzebowałam... A jednak...
Od odejścia Leona i mojego synka, Davida minął rok. Rok bez wspólnej zabawy, czułości, całowania w mały paluszek Davida gdy się skaleczył. To wszystko już zniknęło. Już tego nie ma. I dopiero teraz przekonałam się, że Leon to okropny człowiek. Najpierw mnie zdradzał mnie w klubach go - go, a potem wyjechał razem z Davidem do Nowego Jorku. Nigdy nie zapomnę tych łez, tego płaczu gdy David nie chciał jechać, chciał zostać ze mną. Jednak Verdas nie pozwolił aby do tego doszło i siłą odsuną Davida  ode mnie. Wtedy jeszcze bardziej cierpiał i płakał. Nie miałam już siły żyć. Nie mogłam jeść, pić, spać. Cały czas myślałam o moim pierworodnym synku. Czy jest mu tam dobrze... Nie kontaktowałam się z Leonem ani razu. Bo po co? Skoro on i tak nie pozwoli mi zobaczyć się z synem. Ciekawe jak teraz wygląda? Gdy wyjechali miał 6 lat... Nie rozumiał tego... Lecz płakał... Czy ten idiota Verdas nie rozumie cudzych uczuć?! Nie mogłam dłużej patrzeć na jego cierpienie. Kocham go, tak mocno, że dzisiaj spróbuję się skontaktować z Leonem aby zobaczyć mojego małego synka. Tak. Właśnie dzisiaj to zrobię.
Wyciągnęłam z torebki mojego białego IPad ' a i wyszukałam w aplikacjach "Skype". Wcisnęłam przycisk "kontakty" i nacisnęłam e - mail, a raczej nazwę pod, którą jest Leon i wcisnęłam zielony przycisk. Po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy głos.
- Violetta... - odezwał się.
- Leon słuchaj ja... - chciałam mówić, ale mi przerwał.
- Nie. Nie musisz nic mówić... ja wiem. Źle postąpiłem...
- Chcę się zobaczyć z synem.
- Niestety nie ma takiej opcji. David będzie jeszcze bardziej tęsknił i znowu mu się przypomnisz.
- David... O mnie zapomniał? - powiedziałam drżącym głosem.
- Nie do końca. Ciągle o ciebie się pyta i jest ciekawy kiedy nas odwiedzisz.
- Naprawdę? - zaczęłam płakać z radości. - Tak nie może być!
- Nie! Tak musi być. Już nigdy więcej się z nim nie spotkasz.
- Leon, ale...
- Nie mamy o czym rozmawiać.
- Co ja ci takiego zrobiłam?! Czemu się ode mnie odwracasz? Czemu odizolowujesz ode mnie syna? Czego się tak strasznie boisz?
- Przestań!
- On mnie potrzebuje!
- Violetta jest dobrze tak jak jest.
- Nie! Jest źle!
- Tato z kim rozmawiasz? - odezwał się dziecięcy głos.
- David? - odezwałam się cicho.
- Synku idź się pobawić.
- David! - powiedziałam głośniej.
- Mama? - powiedział pełen radości. - Mamo kiedy przyjedziesz? Ja chcę cię zobaczyć!
- David idź stąd! - uniósł się Leon i przy tym maluch się rozpłakał.
- Ja chcę do mamy! - mówił gorzko płacząc.
- Skarbie zobaczymy się jeszcze! Zobaczysz! - rozpłakałam się.
- Nigdy więcej się nie zobaczycie! Żegnam! - krzyknął i rozłączył się.
Nie mam już siły. Nie chcę już żyć... Ale... Pojadę do Nowego Jorku i zobaczę się z synem! Nikt mi tego nie zabroni! Spakowałam swoje najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z domu. Złapała TAXI.
- Proszę na lotnisko. -  kierowca przytaknął i ruszył.
20 minut później już dotarłam na lotnisko. Wsiadłam w samolot i odleciałam z Buenos Aires.

4 godziny później
Jestem już w Nowym Jorku. To ogromnie miasto i nie wiem sama jak ich tutaj znajdę, ale może popytam, może ktoś ich zna? No dobrze. No to idę.
Szłam chyba z 30 minut i nikt nie ich nie zna i nie wie gdzie mieszkają. Ale jeszcze popytam. Zauważyłam starszą kobietę wychodzącą z jakiegoś wielkiego wieżowca.
- Przepraszam czy nie zna pani może takiego szatyna, Leona Verdasa?
- O tak. Znam. Mieszka na 6 piętrze razem ze swoim synem pod mieszkaniem numer 8.
- Bardzo pani dziękuję. Do widzenia!
- Do widzenia.
Weszłam do wieżowca. Przyznam, ładnie wyglądał w środku i z zewnątrz też. Wjechałam windą na 6 piętro. Kiedy już byłam na miejscu podeszłam po mieszkanie numer 8.
- Teraz albo nigdy już nie zobaczę syna. - powiedziałam sama do siebie i zapukałam do drzwi.
- Kto tam? - zapytał Leon. Nie odpowiedziałam.
- Cholera nie umieją mówić czy co?! - powiedział zdenerwowany podchodząc do drzwi. Otworzył je.
- Cześć - powiedziałam nie pewnie.
- Violetta idź stąd. Proszę.
- Leon nigdzie nie idę! Przyleciałam tu specjalnie dla naszego syna.
- Nie możesz się z nim zobaczyć. - mówił zamykając drzwi.
- Zobaczę się z nim! - przytrzymałam drzwi. - David! - krzyknęłam w głąb mieszkania.
- Mama? Mama! - podbiegł i przytulił się do mnie mocno. Nie mogłam opisać tego wspaniałego uczucia! Miałam syna blisko siebie.
- Kocham Cię synku! - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Wejdziesz? - zapytał Leon.
- Z miłą chęcią. - uśmiechnęłam się.
Wszyscy weszliśmy do środka. Było tam bardzo przytulnie i ładnie. Meble były granatowo-białe, a pokój Davida był taki słodki! Było tam pełno różnych zabawek i książeczek dla dzieci.
-Ślicznie tutaj się urządziliście.
- Dziękuję. Możemy porozmawiać? - zapytał.
- Tak jasne...
- David idź do pokoju - zwrócił się Leon do Davida. Maluch posłusznie wykonał polecenie.
- Usiądź - zaproponował.
- Długo cię nie widziałem - zaczął - Już mija rok...
- Tak... David jest taki kochany... Tak jak rok temu...
- Przepraszam. - zakrył twarz dłońmi. - jestem idiotom, skończonym debilem! - rozpłakał się - nie mogłem wytrzymać tego!
- Czego? - zapytałam z ciekawością.
- Nie ważne.
- Nie możesz mi odebrać syna.
- Wiem... Ale... mnie wtedy poniosło.
- Czemu mi to zrobiłeś?
- Sam nie wiem. Może powinnaś już iść...
- Przyszłam dopiero? Już mnie wyganiasz?
- To nie miało tak być.
- Więc czemu? Dlaczego? Nie rozumiem!
- No dobrze. Może z nami zamieszkasz? - spojrzał na mnie. - rzuciłam się na niego i uścisnęłam mocno.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.

Rok później

Dzisiaj jestem szczęśliwa. Wybaczyłam Leonowi i mam przy sobie mojego małego synka, która ma już 8 lat! Za 2 miesiące spodziewamy się czwartego członka rodziny. teraz moje życie jest piękne. Kocham Leona i Davida. Są dla mnie wszystkim. Nowy Jork to wspaniałe miasto z wieloma wspaniałymi ludźmi. Czy mogłam wymarzyć sobie lepsze życie? Teraz żyję przyszłością i nie chce wracać do przeszłości. Trzeba iść do przodu. Nie wyobrażam sobie lepszego życia.

autorka; Julia Blanco