piątek, 10 października 2014

Konkursowy One Shot - nr.2

"Królowa Pocałunku"

Ona - jedna z największych fanek Leóna Verdasa, urocza, lecz z pazurem, nie da sobie "w kaszę dmuchać".
       On - światowej sławy, młody piosenkarz i aktor, pupilek telewizji i prasy. Niestety odkąd związał się z niejaką Larą Baroni strasznie się zmienił, na gorsze oczywiście. Kiedyś dobrze wychowany, uprzejmy przystojniak, dziś zwykły, choć nadal przystojny, dupek.

* * *

       Siedziała w salonie przed telewizorem i zajadała popcorn. Oglądała jakiś durny film, coś w stylu podróby "Zmierzchu", gdzie Edzio, to nie Edzio tylko jakiś palant z doczepianymi kłami, Kubuś z dopinkami na klacie."Żałosne..." - przeszło przez myśl Castillo. "Dajcie reklamy!" - błagała w myślach. Po chwili jak za dotknięciem magicznej różczki puścili upragnione reklamy. Na ekranie wielkiego plazmowego telewizora pojawiła się jedna, która zaciekawiła Violettę:

Jesteś fanką Leóna Verdasa? W takim razie mamy konkurs idealny dla Ciebie!
Możesz zostać twarzą okładki najnowszej płyty swojego idola, a jednocześnie Królową Pocałunku! 
Czeka Cię też nagroda specjalna. Wejdź na oficjalną stronę Leóna i dowiedz się więcej! 
Szczegóły na www.lverdasofficial.com
Czekamy na Ciebie!

      Violetta zaczęła skakać po kanapie i piszczeć ze szczęścia. Jaki był tego finał? Popcorn porozrzucany po całym salonie. Kto jak kto, ale Viola miała totalnego świra na punkcie szatyna. Momentalnie w salonie pojawił się jej kuzyn z gaśnicą.
       - Co jest?! Pali się?! Są ranni?! Nie panikujcie! Ja chcę do mamy! - krzyczał. Zaczął biegać po całym pokoju, krzycząc na zmianę: „Jestem za ładny żeby umierać!”, „Chciałem jeszcze trochę pożyć!”, „Nie miałem nawet pieska!”. Skulił się w kącie i kołysał w przód i tył. Jego piżamka dodawała jeszcze więcej humoru tej sytuacji. Z tyłu na spodenkach napis "Teren prywatny", a z przodu "Obiekt chroniony".
       - Spokojnie Fede. Poznam Leóna Verdasa! Rozumiesz to?! - piszczała, a Federico od razu spoważniał.
       - Tego rozpuszczonego gogusia z sodówką zamiast mózgu? Po co? Jak? - zasypywał pytaniami. Nigdy nie lubił Verdasa. Nie rozumiał jak mógł się aż tak zmienić i to jeszcze z powodu dziewczyny.
       - Ej, gadaliśmy o tym. Nie ma obrażania Leósia w mojej obecności. Wiadomo, odwaliło mu, ale ja nie potrafię przestać go lubić. - oznajmiła Violetta, a Fede tylko przewrócił teatralnie oczami. - "Po co?" - spytałeś. Jestem jego fanką i to zrozumiałe. "Jak?" - jest taki konkurs. Najlepiej całująca laska wygra. - oznajmiła pewna siebie.
       - Okej, a skąd ta pewność, że akurat ty będziesz tą "szczęściarą"? - spytał robiąc cudzysłów palcami przy słowie "szczęściara".
       - Oj, Fede, wiadomo, że to ja będę tam całować najlepiej. Jeszcze się będzie prosił o więcej. - odparła Violetta. Była bardzo pewną siebie dziewczyną. - Chcesz się przekonać? - spytała robiąc krok w jego stronę, a Fede zrobił wielkie oczy.
       - Wow, Violka, jestem twoim kuzynem. Nie wypada. - oznajmił odsuwając od siebie dziewczynę.
       - Przyszywanym. - zauważyła. - No nie wstydź się. - kolejna próba zbliżenia się do Pasquarelliego.
       - Eee...Niezręcznie. - mruknął przestraszony pod nosem. - Patrz! - krzyknął nagle, by odwrócić uwagę Castillo.
       - Co? - spytała udając dezorientację. Wiedziała, że Federico będzie chciał jakoś wybrnąć z tej dziwnej sytuacji.
       - Mucha leci! To na razie! - krzyknął i jak torpeda pomknął na górę. "I punkt!" - pomyślała Violetta.
       - Ale ty wiesz, że ja tak nie na poważnie? - spytała, aby usłyszał ją na górze.
       - Eee, pewnie! Pff...To przecież oczywiste - odparł po chwili. W jego głosie można było usłyszeć zakłopotanie. Nabrał się. - Ugh! Jeszcze się policzymy, małpo! - dodał.
       - Też cię kocham! Już nie mogę się doczekać! - zaśmiała się Viola i szybko włączyła laptopa. Weszła na oficjalna stronę Leóna. Przeczytała regulamin, w których były takie bzdety jak, np. obywatelstwo Argentyny i zakres wiekowy. Migiem wysłała zgłoszenie. Odszukała jeszcze na stronie adres i godzinę castingu i zamknęła laptopa."Już jutro. I w co ja się tam ubiorę?!" - myślała. Pognała na górę do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i przeszukała swoje szafy z ubraniami. Nic nie udało jej się nic wybrać.
       - Fede! - krzyknęła.
       - Co?! - odkrzyknął równie głośno.
       - Chodź tu na chwilę! - po chwili usłyszała kroki Federica.
       - Czego? - spytał przeżuwając jabłko.
       - W co mam się tam ubrać? - spytała stojąc przed jedną z szaf. Chłopak westchnął i podał jej rzeczy. Były to luźny, szary golf na długi rękaw i długie, za duże spodnie od dresu koloru brązowego. - Serio? A może do tego jeszcze polar i kozaki? - spytała z wyraźną ironią w głosie.
       - U! Świetny pomysł! Dam ci jeszcze moją wielką czapkę z wełny, którą uszyła mi babcia na 15. urodziny! - oświadczył uradowany i już miał wybiec z pokoju po wspomniane nakrycie głowy, kiedy zatrzymał ją głos Violetty.
      - Federico!
      - No co? Mam pozwolić, aby jakiś idiota widział za dużo i rozbierał cię wzrokiem!? Po moim trupie! - tupnął nogą jak niezadowolony pięciolatek, bo odebrano mu upragnionego cukierka.
      - Mam 19 lat, nie 9. Zrozum. Z resztą on ma dziewczynę. - odparła, dość smutno wypowiadając ostatnie zdanie, chowając przy tym uszykowane przez kuzyna ubrania z powrotem do szafy.
       - I zdradza ją co noc z inną laską. - zauważył Federico. - Ciebie też będzie chciał zaliczyć! Zobaczysz! Serio nie wiem, co ty w nim widzisz. - pokiwał głową na boki z dezaprobatą.
       - Skończ! Miałeś go nie obrażać. Nie przy mnie. Fakt, nie jest idealny, ale ja potrafię sobie poradzić z chłopakiem, który chce za wiele. A teraz wyjdź. - wskazała na drzwi. Spojrzał na nią niezrozumiale. Wyrzuca go? - Chcę się przebrać. - dodała. Chłopak wyszedł z jej pokoju bez słowa. Dziewczyna zrobiła tak, jak powiedziała i gotowa zapukała cicho do jego sypialni.
       - Wychodzę. - oznajmiła.
       - Dokąd? - spytał.
       - Do miasta. - odparła zgodnie z prawdą.
       - Po co?
       - Muszę kupić sobie jakieś fajne ciuchy. Pa! - wyszła.
       Przy centrum handlowym spotkała swoją przyjaciółkę Lu. Viola poprosiła ją o pomoc w wyborze ubrań. Ta od razu się zgodziła. Uwielbiała modę i wszystko co z nią związane. Po kilku godzinach wyszły obkupione z centrum i udały się w stronę swojej ulubionej kawiarni. Zamówiły po ciastku i kawie mrożonej, i zaczęły rozmawiać. Viola opowiadała o konkursie, zachowaniu Fede itd.
      - Martwi się o ciebie. Jesteście jak rodzeństwo. To normalne, jesteś jakby jego małą siostrzyczką, którą musi chronić. - oznajmiła Ludmiła, kiedy Violetta skończyła swoją opowieść.
      - Okej, ale ja już nie jestem mała. - zaznaczyła Castillo.
      - Dla niego jesteś. Obiecał twojemu ojcu, że zaopiekuje się tobą, kiedy on będzie poza krajem w sprawach biznesowych i chce dotrzymać słowa. Pewnie kiedy tata wróci, Federico się uspokoi. - tłumaczyła Lu.
       - Ale jeszcze nigdy aż tak się nie spinał. Dopiero w sprawie Leóna. - oznajmiła Violetta.
       - To ja nie wiem. - poddała się Ludmi. - Może ma PMS. - zaśmiała się, a Viola razem z nią.
       - Albo jest w ciąży. - zasugerowała żartobliwie szatynka.
       - Może. To by się kleiło. Hormonki mu buzują, huśtawki nastojów też ma...PMS jak nic! - stwierdziła twardo Lu i znów zaczęła się śmiać. Dziewczyny przegadały tak jeszcze dwie i poł godziny i Violetta musiała się zbierać. Przyszłaby trochę później i Fede by ją zabił.
       Weszła do domu, wykąpała się i poszła spać, myśląc o jutrzejszym dniu.

* * *

        Szatyn obudził się późnym popołudniem. "To dzisiaj" - pomyślał niechętnie. Zasnął wczoraj późno, bo Lara zrobiła mu awanturę o ten konkurs. Ostatecznie ochroniarze byli zmuszeni wyprowadzić ją z willi Verdasa. W nocy dostał od niej SMS'a, w którym napisała, że mu wybacza i wzmianka o jakiejś złotej, błyszczącej bluzce, a do tego - jak to ona określiła - sweetaśnych butkach. León miał szczery zlew na jej zdanie. Był z nią tylko dlatego, że dobrze razem wyglądają w telewizji i mu za to płacą. Odkąd się z nią spotyka bardzo się zmienił. Gwiazdorzy i zachowuje się jak Pan Świata. I te panienki na jedną noc na boku. Nawet za dużo z nimi nie rozmawia. Bajeruje i zaprasza do siebie. Reszta jest oczywista.
       León wstał i podszedł do swojej szafy w garderobie. Wyjął z niej czarne rurki i niebieską koszulę w ciemnymi łatami na łokciach. Ubrał się, postawił włosy na żel i umył zęby. Włożył komórkę do kieszeni i wyszedł z domu. Była 13:20, a konkurs rozpoczynał się o 13:30. Jeśli się spóźni ma gwarantowaną kolejną kłótnię z managerem. Wsiadł do swojego granatowego, sportowego auta i odjechał z piskiem opon.

* * *

        Szatynka wchodziła właśnie do budynku, w którym miał się odbyć konkurs. Przed wejściem umyła zęby około 15 razy i wysłuchała kazań Feder'a. Kiedy weszła do odpowiedniego pomieszczenia doznała szoku. Pękało ono w szwach od rozwrzeszczanych fanek Verdasa. Violetta okazała się być ostatnią w kolejce, gdyż zaraz za nią ochroniarz zapinał złoty łańcuch na znak, że kolejka jest już pełna. "Pięknie..." - pomyślała ironicznie. Ona na końcu kolejki będzie musiała oglądać te wszystkie pocałunki. Lepiej być nie mogło…
  
* * *

*Dwie i pół godziny później*

       Wreszcie nadeszła kolej Violetty. W ciągu tych niemiłosiernie dłużących się minut pochłonęła 3 opakowania miętówek. Jak zobaczyła niesmak na twarzy Leóna, kiedy odsuwał od siebie dziewczyny z nieprzyjemnym oddechem jej pewność siebie utraciła na stopniu. "Na żywo wygląda jeszcze lepiej niż w TV" - pomyślała mimowolnie. Podeszła do niego kiedy poprosił następną dziewczynę. "Z bliska to już w ogóle." - kontynuowała swoją myśl.
       - Hej. - przywitała się.
       - Cześć. Jesteś ostatnia. Jeśli się nie sprawdzisz, będę musiał wziąć Larę... - oznajmił średnio ucieszony.
       - Wow...podziwu godna szczerość. - powiedziała bez krępacji. Jej pewność siebie powróciła.
       - Mmm...seksowna i wyluzowana. Jeszcze całus i jesteś idealna na twarz okładki płyty Leóna. - odezwał się manager Verdasa.
       Bez dalszych rozmów Violetta tak po prostu wpiła się w usta swojego idola. Zaskoczony pogłębił pocałunek. Po chwili już "oswojony" przywarł dziewczynę do ściany. Nie opierała się. Bardzo dobrze się czuła.
       - Ej, ej, ej! - dwaj goryle odciągnęli Leóna od Violetty.
       - Widzę, że ci się podobało. – zwrócił się do Verdasa manager. - Nie opierałeś się. - dodał. - Bierzemy? – spytał jak o rzecz.
       - Bierzemy. Dobra jest. - powiedział zdyszany Verdas.
       - A więc oficjalnie jesteś twarzą jego nowej płyty. Sesja zdjęciowa jeszcze dziś o 17:30. Nie spóźnij się. Wszytkie dane przyślemy ci na e-maila, który podałaś w zgłoszeniu.  - oznajmił ok. 35 – letni facet.
       - A nagrodą specjalną jest miesiąc w Los Angeles ze mną! - oznajmił zadowolony Verdas, wskazując na siebie i zabawnie poruszjąc brwiami. Violettę zamurowało. - Ej, Viola! - machał jej przed oczami ręką León.
       - Pocałuj ją. Tobie to i tak bez różnicy. - powiedział jeden z ochroniarzy goryli i wyszedł z kolegą i managerm.  Ten ostatni po drodze wypełniał jeszcze jakieś papiery dotyczące sesji do nowej płyty Leóna. Verdas bez dalszych ceregieli zbliżył się do Castillo i pocałował ją. Ta odwzajemniła pocałunek. Gwiazdor od razu się od niej oderwał.
       - O, żyjesz. - stwierdził.
       -  Tak serio to ocknęłam się po "Ej! Violetta!", ale byłam strasznie ciekawa co zrobisz dalej. - zaśmiała się. - Mi się opłaciło, a "tobie to bez różnicy". - zacytowała jednego z goryli.
       - Wiesz...Jak chcesz, to możemy poćwiczyć przed sesją. - oznajmił zalotnie.  - Oczywiście mi to bez różnicy. - dodał szybko.
       - Bez różnicy, hm? - zaczęła się do niego zbliżać. On także. - To pa! - odsunęła się i udała w stronę wyjścia.
       -  Ej! - krzyknął niezadowolony.
       -  Bez różnicy! - przypomniała nie odwracając się do chłopaka.
       - Seksowna i zadziorna. Lubię to. - mruknął pod nosem, kiedy wyszła.
       Szatynka była już w drodze do domu. Rozmyślała o tym pocałunku. Wróć! Pocałunkach. Były takie magiczne. I te motyle w brzuchu. "Pewnie dlatego, że jest moim idolem" - oszukiwała się. Przecież się zakochała.

* * *
   
       Właśnie pakowała walizki na wyjazd z Verdasem. "Cały miesiąc..." - chodziło jej po głowie. Musi zabrać swoje najlepsze ubrania. Nie może przy nim źle wyglądać.
       - Olga! - zawołała Violetta.
       - Idę! - usłyszała po chwili. - Tak? - spytała gosposia w drzwiach pokoju szatynki.
       - Mamy więcej walizek? - spytała siedząc na jednej i tocząc zaciętą walkę z zamkiem błyskawicznym. Ostatecznie wygrał suwak. Żeby nie było - walkowerem.
       - Coś się powinno znaleźć. Zaraz zobaczę, ale najpierw mi to daj. - zażądała Olga i podeszła do torby. Usiadła na niej i ją zapięła. - No. - mruknęła zadowolona, spoglądając kątem oka na walizkę.
       - Jesteś moim mistrzem. - zaśmiała się Violetta.
       - Ma się "to coś". - zawtórowała jej gosposia, klepiąc swój brzuch. - Idę po te torby. - postanowiła po chwili śmiechu. Po jakimś czasie wróciła z trzema walizkami. - Proszę. Jakby te pięć, które już masz ci nie wystarczyło... - pokręciła głową.
       - Pamiętaj, że to tylko ubrania. Jeszcze kosmetyki, aparat, tablet, ulubiony misiek, a jest on sporych rozmiarów, lokówka... - wymieniała Violetta, ale Olga jej przerwała.
       - Dobra, rozumiem...Ja się tam nie znam na tych waszych tabletach i tak dalej. Te wszystkie komputery, te...Jak im tam? Xbox'y...Czarna magia. - machała rękami.
       - A swoje telenowele na laptopie Ramallo oglądasz. - zauważyła Castillo.
       - Tak, i pobieram każdy minimum 21 razy... - powiedziała z wyraźnym zażenowaniem w głosie. - Zejdź zaraz na dół. Upiekłam twoje ulubione ciasto czekoladowe. – poprosiła.
       - Oj, Olguś, a mogłabyś mi je przynieść tu na górę? Mam jeszcze masę pakowania. - powiedziała z miną zbitego psiaka.
       - Uch...Ale ja cię rozpuściłam! - stwierdziła Olga. - Zaraz przyniosę.
       - Kocham cię! - krzyknęła jeszcze za gosposią.
       - A ja ciebie! - odparła w progu drzwi.

* * *

       Po jedzeniu dziewczyna szybko wyszła z domu na sesję zdjęciową. Połowa była jej samej, trochę Leóna, a reszta to ich wspólne zdjęcia. Na okładkę jego płyty poszło oczywiście to, na którym się całują, tak jak to było planowane.
       Dziewczyna wychodziła właśnie po wodę do automatu. Wrzuciła kilka peso i wcisnęła numerek "7". Po chwili usłyszała charakterystyczny huk, który oznaczał, że butelka już wypadła. Schyliła się i zabrała zakupiony napój. Nagle zaczepił ją Verdas.
       - I jak wrażenia po sesji? Pierwsza w życiu, co? - pytał ciekawy.
       - Tak, pierwsza. Jest okej, ale to zdecydowanie nie dla mnie. - odparła upijając łyk wody.
       - Byłaś świetna. - stwierdził pewnie.
       - Ale się w tym nie czuję. Chcesz wody? - zmieniła szybko temat.
       - Daj. - dziewczyna podała mu butelkę. Chłopak napił się i po chwili oddał pustą.
       - Ej! - tupnęła nogą jak małe dziecko.
       - No co? Pić mi się chciało. - podniósł ręce w geście obronnym.
       - On mi zabrał piciu. - zwróciła się do ochroniarza nadal zgrywając przedszkolaka.
       - No León... - mężczyzna spojrzał na gwiazdora spod ciemnych okularów. - Oddaj Violi wodę. - powiedział wyraźnie "oburzony".
       - Właśnie! - pisnęła.
       - Ech... - westchnął i kupił drugą butelkę w automacie. - Trzymaj. - podał ją szatynce.
       - Dzięki, eee... - zwróciła się do goryla nie pamiętając jego imienia. - Daniel. - mruknęła niskim, ochroniarskim głosem i stanęła jak mężczyzna obok.
       - Nie. - zaprzeczył.
       - Jackob. - kolejna próba.
       - Nie. - zaprzeczył.
       - Frank.
       - Nie.
       - Chuck.
       - Nie.
       - Kenny.
       - Nie.
       - Dante.
       - Nie.
       - Vincent? - spytała ostatecznie.
       - Bingo. - mruknął i odszedł. León tylko się zaśmiał.
       - Fajna jesteś. - przyznał. - Ładna, wyluzowana, z poczuciem humoru... - wymieniał. Viola się zaśmiała.
       - Nie lubię być poważna. To nie w moim stylu. A z resztą śmiech to zdrowie. - mówiła uśmiechnięta.
       - Niezły byłby z ciebie ochroniarz. - dotknął palcem wskazującym jej nosa.
       - Bardzo śmieszne. - przymrużyła zabawnie oczy.
       - Spakowana? - spytał, zmieniając temat.
       - Spakowana. - potwierdziła.
       - Jutro o 9:00 ktoś ode mnie po ciebie wpadnie. - oznajmił.
       - Okej. - odparła lekko zawiedziona. Miała cichą nadzieję, że to León po nią przyjedzie.
       - Co powiesz na kawę? - spytał znienacka.
       - Chętnie. - uśmiechnęła się i wyszli.
       Po jakimś czasie doszli do jednej z okolicznych kawiarni. Zamówili po wcześniej wspomnianej kawie i rozmawiali dosłownie o wszystkim. Dowiedzieli się trochę o sobie nawzajem. León w BA mieszka z rodziną, a w LA ma swoją willę i pomieszkuje sam. Z Larą jest tylko do telewizji, a tak serio to się nienawidzą. Na okrągło próbują uprzykrzyć życie tej drugiej osobie. Violetta dowiedziała się też, że León nad życie kocha swoich rodziców. Ostatnie czego by chciał to ich zawieść. Szczególnie jeśli chodzi o mamę. "Maminsynek" - pomyślała szatynka.
       Violetta opowiedziała mu za to o zapracowanym ojcu, ukochanym kuzynie Federico, przyjaciołach...Kiedy mówiła o Fede León jakby się zmieszał. Zmieniał temat.
      - Uuu...Jak późno. Muszę lecieć bo Fede mnie zabije. Pa. - pożegnała się z Verdasem buziakiem w policzek i wyszła z lokalu. Rozmawiali dwie godziny. Nie spostrzegła się, że wybiła 22:30. To co, że miała te 19 lat. Będzie się musiała ostro tłumaczyć.

* * *

       Następnego dnia Violetta obudziła się w szampańskim nastroju. To już dziś. Już dziś leci do Los Angeles. I to z Leónem Verdasem! I z Larą, ale to pomińmy.
       Szybko wyszła z łóżka, zabrała ubrania i poszła do łazienki. Wykonała poranne czynności i wróciła do pokoju. Już 8:56. Zgarnęła swoje walizki i zeszła na dół. Usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła je i ujrzała Vincenta.
       - Weźmiesz moje rzeczy? Chciałabym się pożegnać. - ochroniarz tylko przytaknął i po powoli zaczął pakować torby dziewczyny do limuzyny.
       - A śniadanie? - usłyszała smutny głos Olgity.
       - Oj, Olguś... - przytuliła gosposię. Nie płacz, przecież wrócę za miesiąc. - pocieszała.
       - No właśnie! Miesiąc! Wieczność! - łkała.
       - Ale będziemy przecież w kontakcie. - uśmiechnęła się. Gosposia ucałowała Violettę w czoło i zniknęła w kuchni.
       - Fede. - podeszła do kuzyna i przytuliła go mocno. On od razu odwzajemnił uścisk.
       - Masz dzwonić, gdyby coś się działo, jasne? - powiedziała twardo.
       - Federico, czy ja o czymś nie wiem? - spytała w końcu.
       - Jasne? - powtórzył.
       - Jasne. - powiedziała cicho. O co mu chodzi? Zaniepokoiło ją zachowanie kuzyna. - Kocham cię. - dodała a ten się uśmiechnął.
       - Ja ciebie też. - odparł. Dziewczyna pomachała mu na pożegnanie i wsiadła do limuzyny.

* * *

       Od pół godziny siedzi w samolocie między Leónem a jakimś kolesiem. Dwaj ochroniarze za nimi razem z managerem Leóna. Lara jest już w Los Angeles.
       - Idę po coś do picia. Chcesz coś? - odezwał się nagle León.
       - Wodę. - uśmiechnęła się i szatyn poszedł. Po chwili odezwał się ten mężczyzna siedzący obok.
       - Verdas to twój chłopak? - spytał ciekawy. - Myślałem, że jest z tą... - mówił dalej nie mogąc przypomnieć sobie nazwiska dziewczyny. - No jak jej tam?
       - Lara Baroni. - powiedziała.
       - Właśnie.
       - Bo jest. - przyznała.
       - Gdzie moje maniery? Jestem Bob.
       - Violetta. - przedstawiła się.
       - A ty jesteś z rodziny? - wypytywał dalej. Dziwny ten facet.
       - Nie, wygrałam konkurs. - wyjaśniła.
       - A! Wiem który. Gratulacje. - uśmiechnął się.
       - Dzięki. - odparł. Wtedy wrócił León. Facet się uciszył.
       - Trzymaj. - podał jej butelkę wody.
       - Dzięki. - powtórzyła i zaczęła czytać pisemko o modzie.

* * *

       Lot minął spokojnie. Teraz León i Violetta wraz z ochroniarzami i managerem Leóna idą do hotelu. W recepcji Chuck - manager - podał im karty magnetyczne do pokoi, które dała recepcjonistka i kazał przygotować się na imprezę. Violetta szybko pobiegła do swojego pokoju, a za nią Vincent i David z jej walizkami. Otworzyła drzwi i oniemiała. Nigdy nie widziała tak ślicznego apartamentu. Kolory idealnie dobrane, meble piękne, z dobrego drewna, a dodatki dodawały uroku temu miejscu. Apartament był urządzony w stylu romantycznym, co trafiało w gust Violetty.
       - Podoba się? - w drzwiach usłyszała Verdasa.
       - Bardzo - tylko tyle zdołała z siebie wydukać. - Chcę zobaczyć sypialnię i łazienkę! - wykrzyknęła i pobiegła szukać tych pomieszczeń.
       - Pięknie. - przyznała i rzuciła się na łóżko. - Mogę śmiało powiedzieć, że jest perfekcyjnie. No może poza tobą. - palnęła i wskazała na Verdasa.
       - Aua. - powiedział i położył rękę na sercu. - Zabolało. Co jest ze mną nie tak? - spytał i usadowił się obok szatynki.
       - Eee... - jąkała się. Dopiero teraz uświadomiła sobie co powiedziała. - No...Dla mnie jesteś idealny. - próbowała wybrnąć. - Ale ludzie myślą co innego.
       - Nie wiele mnie to obchodzi. Ludzie zawsze będą myśleć inaczej niż jest  naprawdę. - powiedział pewnie.
       - Tym akcentem kończymy aktualną rozmowę. Wyjdź. - powiedziała i wskazała na drzwi.
       - Co? Dlaczego? – pytał z lekka urażony.
       - Muszę się przebrać. Idziemy na imprezę, nie? Tobie też radzę. - powiedziała i wypchnęła go za drzwi. Usłyszała jeszcze tylko cichy śmiech i poszła do łazienki.

* * *

       Dochodziła godzina 4:00. Z Leónem przetańczyła pół imprezy, a potem gdzieś zniknął. Przez ten czas Violetta zdążyła zakumplować się z Taylor Swift i Katy Perry. To świetne dziewczyny. Nie była wielką fanką, ale miło im się gadało. Ale gdzie jest León? Bez niego Violetta nie ma jak  wrócić do hotelu! Ochroniarze mieli ich tylko podwieźć, później wracać. Z powrotem miała jechać z Verdasem. A jego gdzieś wcięło. Chyba każdy się domyśli gdzie i nie muszę tego pisać. Dziewczyna nie ma pieniędzy na taksówkę, czy numeru telefonu do Leóna, ochroniarzy, czy kogokolwiek stąd.
       Szatynka wyszła z imprezy. Do hotelu jest 45 minut drogi samochodem. Ale już trudno. I tak wróci piechotą.

* * *

       - No gdzie ona jest? - pytał po raz kolejny, krążąc w kółko po pokoju.
       - Uspokój się! Na pewno nic jej nie jest! Nie wygląda na osobę, która nie poradziłaby sobie w razie kłopotów! - uspokajał go Vinc.
       - Nie wróciła z imprezy, albo lepiej - nie zabrałem jej z imprezy! - panikował León. - Jak po nią wróciłem, już jej nie było. Pytałem, szukałem, powiedzieli, że wyszła do domu. Jak mogła pójść do domu, skoro nie wie gdzie jest dom?! - ukrył twarz w dłoniach.
       - Trzeba było myśleć wcześniej. - warknął Vincent.
       - Zaraz 8:00, a jej nie ma! To moja wina. - mówił.
       - No twoja. Przez grzeczność nie zaprzeczę. - kpił ochroniarz.
       - Na stówę coś jej się stało! Chuck mnie zabije.
       Usłyszeli trzask drzwi. Odwrócili się w stronę huku. Stała tam wściekła Violetta. - Jesteś! Tak się cieszę! Martwiłem się! - mówił przejęty. Szatynka tylko prychnęła.
       - Martwiłeś się, ha! Słyszysz to Vinc? Martwił się! - drwiła wściekła. - Super. - rzuciła torebkę na narożnik. - A jak wychodziłeś z tego klubu też się martwiłeś?! - krzyknęła.
       - Ja... - przerwała mu.
       - Daruj sobie. - warknęła i rzuciła w kąt szpilki z połamanymi obcasami. - Widzisz jak wyglądam? - wskazała swoją ubłoconą sukienkę. - Aby tu dojść musiałam pytać ludzi o drogę. Zauważ, że było to po czwartej rano i niewielu takich szwędało się po ulicach! I jakiś koleś ochlapał mnie kiedy przejeżdżał przez przejście dla pieszych. Dziękuję. - ukłoniła się krzyżując nogi i poszła do swojego pokoju.
       - Przepraszam. - powiedział jeszcze cicho za nią.
       - A w dupę sobie wsadź to "przepraszam"! - krzyknęła i trzasnęła drzwiami.

* * *

       "Ugh! Idiota!" - myślała Violetta, patrząc na swoją tapetę w komórce. Był na niej León. Szatynka już zaczynała zmieniać zdanie o swoim idolu. Przecież był miły, pomocny, zabawny, można było z nim normalnie i przyjemnie pogadać. Zaczynała nabierać przekonania, że media najzwyczajniej w świecie wyolbrzymiały fakty i wymyślały niestworzone historie tak, jak to miały w zwyczaju od zawsze. A tu proszę! Jednak to prawda. Imprezy dla panienek, jedna wielka głupota i nieodpowiedzialność. Wiadomo - jest sławny. Ale, czy to w każdym przypadku musi równoważyć się z "kretyn", "idiota" (...)? To, że jest gwiazdą nie usprawiedliwia go. Zaczynała myśleć, że León jest okej, ale widocznie się pomyliła. Choć z drugiej strony przy niej ani razu nie zachowywał się jak palant - prostacko, arogancko, czy źle. Był miły, uroczy, kochany, nie było u niego widać żadnych wad. I taki jest przystojny... A te oczy? I perfekcyjny, biały uśmiech..."Czy ja się nim zauroczyłam?" "Miłość", to zdecydowanie za duże określenie."Zauroczenie" trafia idealnie w samo sedno. Dlatego świadomość, że Verdas jednak jest imbecylem, bolała jeszcze bardziej.
       Szatynka wstała z łóżka. Uszykowała ubrania i powędrowała z nimi do łazienki. Wykonała tam wszystkie poranne czynności i zeszła na dół coś zjeść. Pomijając fakt, że było po 14:00, a ona dopiero wstała, Violetta uszykowała sobie kanapkę z dżemem. Ignorując Leóna siedzącego w jej kuchni, zaczęła konsumować jedzenie. Nie odzywała się do niego od tygodnia. "Co on tu robi?!" - przeszło jej przez myśl. Jednak nie miała najmniejszego zamiaru pokazać, że León coś ją obchodzi. Mógł sobie siedzieć w jej kuchni, mógł oglądać u niej telewizję, mógł nawet paradować w jej bieliźnie! Ale ona nie pokaże, że znaczy dla niej coś więcej niż powietrze.
       Dziewczyna całkowicie ignorując chłopaka chciała wejść z powrotem na górę do swojej sypialni. Niestety Verdas chwycił ją za nadgarstek.
       - Długo jeszcze będziesz udawała, że nie istnieję? Że mnie nie widzisz? - pytał. Nie odpowiedziała. Nie patrzyła w jego stronę. Nie próbowała się szarpać. Nie krzyczała. Wszystkie te czynności oznaczałyby, że León istnieje, że Violetta go zauważa, a ona właśnie temu chciała zaprzeczyć. Udawała, że go nie widzi, nie słyszy, nie czuje zapachu pięknych perfum, nie czuje przyjemnego dotyku. Czy to było trudne? Cholernie. Ale lepsze to, niż pokazanie, że jej na nim zależy.
       - Słuchaj, bardzo cię przepraszam. Nie ma usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Jestem głupi. Nie chcę, żeby teraz tak wyglądały nasze relacje. Żałuję. Proszę, powiedz coś. Nawrzeszcz na mnie. Pobij, zrób cokolwiek! Tylko coś zrób. Zasłużyłem. - mówił raz ciszej, raz głośniej. Te słowa skłoniły Castillo do refleksji.
       Ona i León znają się osobiście tylko 9 dni. Nie są razem. To jego życie. Może robić co chce. Nie zdradził jej. Nie pobił jej. Nie pokłócili się - teoretycznie. On popełnił błąd, a w końcu każdy je popełnia. Żałuje, a to jest teraz najważniejsze. Z resztą każdy zasługuje na drugą szansę, prawda?
Teraz stoi przed nią, przeprasza chyba po raz milionowy. Przełyka głośno ślinę, słychać jak dudni mu serce. Jest niepewny, zdenerwowany - jak nie on. A gdzie nieskończona pewność siebie? Czyżby mu na niej zależało? Ona jest tylko fanką, a biedak tak się spina. Dlaczego by mu nie wybaczyć? Violetta spojrzała na niego poważnie. Widziała ten stres w jego oczach. Uśmiechnęła się w duchu. Znają się tak krótko, a n dodatek on jest sławny, a ona to tylko jego wielbicielka. Ma takich jeszcze miliony, a jemu zależy na niej. "Jakie przyjemne uczucie..." - pomyślała. Przytuliła go. On głośno wypuścił powietrze z płuc. Odetchnął z ulgą. Mocniej przycisnął szatynkę do siebie, jakby bał się, że mu ucieknie.
       - To znaczy, że się nie gniewasz? - spytał dla pewności.
       - Znaj moją dobroć. - zaśmiała się, a Verdas razem z nią. - Nie spieprz tego. - dodała z pokerową miną.
       - Jesteś najlepsza. - pocałował ją w policzek. Uśmiechnęła się. - Ale i tak muszę ci to zrekompensować. - uparł się.
       - Jak? - spytała ciekawa.
       - Zabieram cię na kolację. - złapał jej dłonie. Zarumieniła się.
       - Randka z gwiazdą? - spytała po chwili uwodzicielskim głosem.
       - Może. - mruknął cicho. Przybliżył się do niej. Zrobiła to samo. Położył jej dłonie na policzkach. Ich twarze dzieliły milimetry. Było tak blisko...Ale do apartamentu weszli Chuck i Vincent. Para odskoczyła od siebie jak oparzona.
       - Przeszkodziliśmy w czymś? - spytał z cwaniackim uśmiechem manager.
       - Nie, nie! - odparli w tym samym momencie.
       - To świetnie! León, nie powinieneś być u siebie? Szukam cię i szukam. Nie ważne. Patrzcie co mam. - powiedział  i rzucił jakieś czasopismo na stół.
       - Gazeta. - powiedział niewzruszony León. Przecież nie było w niej nic nadzwyczajnego.
       - Brawo, sherlock'u. - mruknął Chuck. - Zobacz o czym piszą. Strona dziesiąta. - podał, upijając łyk kawy stojącej na blacie kuchennym. Verdas wziął pismo do ręki i dopiero teraz zobaczył, że on i Violetta są na okładce z nagłówkiem "Nowa para Hollywood?". Gwałtownie zaczął przeglądać kartki.
       - León Verdas, łamacz kobiecych serc, ma nową ukochaną! - czytał na głos. Violetta stanęła obok niego i czytała razem z szatynem. Po trzech - czterech zdaniach miała dość.
       - O czym jeszcze piszą? - spytała po dłuższej chwili. Verdas zacytował:
       - "Ostatni raz widziano ich razem na imprezie w największym klubie w Los Angeles. (...) Później para tradycyjnie zniknęła. Czyżby mięli lepsze zajęcia niż taniec?", "Jego wybranką jest niejaka Violetta Castillo (...) Wygrała konkurs (...) Spędzi z Leónem miesiąc w Nowym Jorku. (...) Violettę możecie zobaczyć m. in. na okładce płyty Verdasa, która wparuje na sklepowe półki już niedługo! Odbyli całowaną sesję zdjęciową. (...) - czytał losowe fragmenty.
       - Przeczytaj rubrykę "Przyłapani!". - zasugerował Vinc.
       - „Pierwsza randka już za sobą!". "Zdjęcie jeszcze z Buenos Aires. Jak widać na załączonym obrazku para bardzo dobrze się dogaduje. Beztroskie śmiechy przy kilkugodzinnej rozmowie w kawiarni (...). Nawet „ukochanej” Lary Baroni nie zabrał na randkę!” - odczytał, spoglądając to na tekst, to na ich wspólne zdjęcie pod nim.
       - Dawaj to. - wyrwała mu gazetę z rąk. Dookoła artykułu były powklejane ich zdjęci. Sesja, kawiarnia, impreza, lotnisko...Wszystko tu było! - "Mamy nadzieję, że Violetta przywróci nam naszego dawnego, kochanego idola! Postawi go do pionu i wróci do dawnej postaci. (...) Trzymamy kciuki!" - przeczytała na głos. León poczuł jakby lekkie ukłucie w sercu. Czytałaby dalej, gdyby nie usłyszała trzasku drzwi. Ktoś wszedł do jej apartamentu.
       - Dzień dobry, synku! - przywitał się ciepły głos mamy Leóna. Cała czwórka odwróciła się w jego stronę.
       - Mama? Tata? Co wy tu robicie? - spytał lekko zdziwiony Verdas. Cmoknął rodzicielkę w policzek i uścisnął ojca. Rodzice zignorowali jego pytanie o podeszli do Violetty.
       - Ty pewnie jesteś dziewczyną naszego syna! - powiedziała rozentuzjazmowana Caroline.
       - Co? Nie! Yyy...Ja... - usiłowała wydusić z siebie choć jedno sensowne słowo. Niestety z rodzicami Verdasa tak się nie dało.
       - Tak bardzo się cieszymy, że León wreszcie sobie kogoś znalazł! Wiesz, u niego jest tak trudno o porządną, stałą dziewczynę... - chwyciła jej dłonie kobieta.
       - A skąd możecie wiedzieć, że Violetta jest moją dziewczyną? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
       - Och, skarbie! Lara nam wszyściuteńko opowiedziała! A do tego ta gazeta... - mówiła Caroline.
       - O, czyli czytaliście... - mruknął. W myślach przeklinał Baroni. Zawsze coś wymyśli, żeby uprzykrzyć mu życie!
       - Pewnie! I te zdjęcia przy tym artykule... - westchnęła.
       - Skąd możecie wiedzieć, że Violetta nie jest jedną z tych - jak to wszyscy ujmują - "panienek na jedną noc"? - spytał, posyłając przepraszające spojrzenie do szatynki. Uśmiechnęła się na znak, że rozumie. - Albo po prostu zwykłą, obojętną mi fanką? Koleżanką, przyjaciółką... - i znów ten wzrok.
       - Kochanie! Na żadną inną dziewczynę już od dawna tak nie patrzyłeś, nie tak jak na Violettę. Na tych zdjęciach wszystko jest uwiecznione. - oznajmiła. León tylko spłoną rumieńcem i spuścił głowę. Chwila, stop! León Verdas się rumieni?! Świat się kończy!
       Ukradkiem spojrzał na Violettę. Miał nadzieję, że dziewczyna nie zauważy czerwonych polików, dyskretnego spojrzenia i puści mimo uszu komentarz mamy.
       - Nawet teraz tak na nią patrzysz. - uśmiechnęła się oczarowana. Verdas spalił jeszcze większego buraka. Podobnie jak Castillo. - Nie masz pojęcia jak się cieszymy. - szepnęła. - Wreszcie się zakochałeś. Nie spieprz tego. - już drugi raz dzisiaj zwrócono się do niego w ten sposób. Czy on naprawdę tak często wszystko zawala?! - A tobie, Violu, mogę tylko podziękować. - uścisnęła ją. - Mój syn patrzy na ciebie takim wzrokiem, jakiego myślałam, że już nigdy nie zobaczę w jego oczach.- uśmiechnęła się delikatnie Caroline. Szatynka nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Wysłała tylko zakłopotane spojrzenie Leónowi. Chłopak od razu zainterweniował.
       - A po co konkretnie przyjechaliście? Chyba nie po to, żeby nam tylko pogratulować. – powiedział i objął czekoladowooką w talii. Dziewczyna spojrzała na niego z miną typu: "Co?! Powiedz prawdę!". On tylko mocniej ją do siebie przycisnął.
       - Prawda. Przyjaciółka mamy kazała przekazać ci zaproszenie na bankiet. O 19:00 masz się na nim pojawić. - odezwał się w końcu ojciec Leóna. Podał mu kawałek kolorowego, sztywnego papieru, zerkając przy tym krzywo na Violettę. Młody Verdas widząc to, spiorunował ojca wzrokiem.
       - Jest tam napisane o możliwości zabrania osoby towarzyszącej. - dodała znacząco Caroline. Patrzyła na zmianę na swojego syna i na jego "dziewczynę".
       - I kogo ty tam niby zabierzesz? - odezwała się w końcu Violetta. Miała nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję i powie prawdę. On pokiwał tylko lekko głową przecząco, tak aby tylko szatynka to zauważyła. Zrozumiał, ale w drugiej części się przeliczyła. Cmoknął ją w policzek, uśmiechnął się cwaniacko i przyciągnął bardziej do siebie.
       - No jak to kogo? Moją dziewczynę!    
  
* * *

       Powiesz jedno słowo za mało lub za dużo, powiesz coś pod wpływem emocji, impulsu, powiesz coś, choć tego nie chciałeś. Kłamstwo. Skłamiesz, by ukryć inne kłamstwo, którym myślałeś, że zatrzesz kolejne kłamstwo, które miało sprostować następne, tuszując kilka poprzednich. I co masz na końcu? Jedno wielkie zakłopotanie. Po co ci to?
       Czy wolno kłamać, a by nie zranić drugiej osoby? Tutaj można by podyskutować. Jedni powiedzą, że tak - można. W końcu jeśli uniknęłoby się cierpienia bliskiej osoby to bardzo dobrze. Inni, że to źle. Kłamstwo to kłamstwo. A kłamać nie wolno nawet w dobrej intencji. I kto ma rację?
       W przypadku Verdasa sznura nie było. Więc po co skłamał? Żeby pokazać Larze, że się nie da? Że jej gierki nie robią na nim wrażenia? Że wybrnie bez szwanku? Prawda.
        Szczerze nienawidził tej kobiety. Robiła wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. Nie ważne, że mięli udawać parę w telewizji. To nic, jeśli by się wydało. Po prostu się nienawidzili. Najlepsze było to, że żadne z nich nie do końca wiedziało dlaczego tak  jest.
        Tak, chciał pokazać Larze, że jest lepszy i wygra te podchody. Ale to miało też swoje drugie dno. Była to okazja, aby zbliżyć się do Violetty. Chłopak nie rozumiał, co się z nim działo. Kiedy był przy brązowookiej, nie potrzebował swoich "koleżanek". Nie chciał być oschłym, seksistowskim palantem. Nie potrafił być wredny, czy gburowaty. Typ "macho" znikał, a pojawiał się ten miły, kochany, uczynny, uroczy (...) León Verdas. Co prawda cecha "flirciarz" była nie do zdarcia. Ale podrywał tylko Violettę. Tylko ją. Nikogo więcej. Wystarczyła mu. Była aż zanadto. Było to dla niego dziwne. Nie miał ochoty na dawne zabawy, a stare nawyki jakby wyparowały. Czyżby się zakochał? Nie, to niemożliwe. León Verdas się nie zakochuje! Ale te motylki w brzuchu przy ich pocałunkach, ciepło wypełniające go od środka, gdy jest blisko niej, nawet rumieńce! Przecież on się nie rumieni! "Co się że mną dzieje?!" - nie rozumiał.
       - Nie wierzę, że to dla ciebie robię. - mruknęła schodząc po schodach w pięknej, wieczorowej sukni. - Po co ci to było? Mogłeś powiedzieć prawdę! A Larze jeszcze by się oberwało. - nie wiedział co odpowiedzieć. "Bo cię kocham, a to była idealna okazja, by się do ciebie zbliżyć."? Hm, jakoś to tu nie pasowało.
       - Chciałem pokazać tej siksie, że kłody, które rzuca mi pod nogi, nie robią na mnie wrażenia. Powiedzenie rodzicom prawdy byłoby tchórzostwem. Wyszedłbym na mięczaka! - oburzył się.
       - Mięczaka? Chyba sumiennego mężczyznę. León, "naprawianie" kłamstwa kolejnym kłamstwem, jest jak gaszenie pożaru benzyną. – powiedziała. Miała rację. Coś w tym było.
       - Racja. Przepraszam. - podrapał się nerwowo w tył głowy.
       - Nie przepraszaj mnie, tylko swoich rodziców. Dzisiaj zrobię wyjątek i ci pomogę, ale później będziesz musiał im wszystko wytłumaczyć. - Violetta chwyciła delikatnie szatyna pod ramię i ruszyli na przyjęcie.

* * *

       Stała z boku obserwując ludzi dookoła. Wszyscy wyraźnie zamożni. Kobiety w pięknych, długich sukniach, od krwistej czerwieni Diora przez neutralną zieleń Prady po granat ze srebrnymi wstawkami Chanel. Do tego po zgrabnej kopertówce, biżuterii i subtelnej fryzurze. Faceci jak faceci - garnitury Armaniego, lakierowane buty i krawaty pasujące do kreacji swoich partnerek.
       Oni wyglądali podobnie. Violetta w zwiewnej, długiej, bordowej sukni wieczorowej od Diora ze srebrnymi wstawkami, czarnych szpilkach Louboutina, do tego srebrna kopertówka Gucciego oraz biżuteria i perfumy Dolce & Gabbana. León miał na sobie czarne rurki z opuszczonym stanem, grafitową koszulę od Armaniego i krawat koloru sukni Castillo. Verdas zdecydowanie nie preferował garniturów. Nie czuł się w nich zbyt dobrze. Zawsze powtarzał, że tekowy założy tylko i wyłącznie na swój ślub i pogrzeb. Choć czasem miał pewne wątpliwości do tego, czy ten pierwszy kiedykolwiek będzie miał miejsce. León Verdas i partnerka do grobowej deski jakoś nigdy specjalnie się ze sobą nie łączyły. Kto wie? Może już tak zostanie?
       Obserwując tak ludzi dookoła zauważyła Caroline i Eryka. Matka Leóna także prezentowała się świetnie. Ciemnozielona suknia do ziemi ze srebrnymi wstawkami i kopertówka ich koloru idealnie komponowały się z jej wiecznym, ciepłym uśmiechem. Castillo przeniosła swój wzrok na ojca Leóna.  Patrzył na nią ze skwaszoną miną. Nawet ciemnozielony krawat dopasowany do sukni Caroline nie dodawał mu uroku. Wyraźnie nie lubił Violetty. Czyżby coś podejrzewał? León przecież mu nic nie powiedział, prawda?
       Jej rozmyślenia przerwała pani Verdas. Gestami wołała ją do siebie. Swoją drogą dość zabawnie to wyglądało. Violetta uniosła delikatnie swoją bordową suknię, aby się nie potknąć i ruszyła w stronę państwa Verdas.
       - Pięknie wyglądasz, Violu. - skomplementowała mama Leóna. Castillo odpowiedziała tym samym. - To moja przyjaciółka Melisa, gospodyni wieczoru. - wskazała na, na oko, 40-latkę obok. Kobiety przywitały się i spędziły kilka minut na rozmowie o swoich fryzurach.
       - A gdzie zgubiłaś Leóna? - spytała w końcu ciekawa Caroline.
       - Spotkał jakiegoś dawnego przyjaciela z branży i poszli porozmawiać. - powiedziała zgodnie z prawdą. W tym momencie obok zjawił się młody Verdas.
       - Proszę, kochanie. - podał Castillo kieliszek szampana. Objął ją w talii.
       - Dziękuję. - uśmiechnęła się w jego stronę i upiła łyk alkoholu. Po chwili poczuła usta Leóna na swoim policzku.
       - Czyż oni nie są słodcy? - zachwycała się pani Verdas. Melisa westchnęła przeciągle kiwając głową z aprobatą równie oczarowana. Eryk miał wyraźnie dość.
       - Och błagam! Ona jest z nim tylko dla kasy i sławy! - wyrzucił z siebie w końcu starszy Verdas.
       - Eryk! - upomniała go oburzona kobieta. - Jak możesz tak mówić? - spytała z wyrzutem.
       - Doprowadziłem go na sam szczyt! Nie pozwolę, żeby teraz się stoczył przez jakąś dziunię! - spojrzał na Violettę z goryczą w oczach i odszedł.
       - Przepraszam cię za niego, Violu. Nie wiem co go ugryzło. Nie bierz do siebie jego słów. On najpierw mówi, później myśli. - chwyciła dłonie Castillo. Było widać, że wstyd jej za męża. Brązowooka delikatnie przytaknęła głową z wymuszonym uśmiechem.
       - Przepraszam... - powiedziała i odeszła. León posłał matce znaczące spojrzenie i pobiegł za Violettą. Po dłuższych poszukiwaniach, ostatecznie znalazł ją przed budynkiem, w którym odbywał się bankiet.
       - Hej, co jest? - spytał stając obok dziewczyny. Ta spojrzała na niego ze skruchą w oczach.
       - León, to niedługo się wyda. - powiedziała po dłuższej chwili. Objął ją ramieniem. Spojrzała na niego dziwnie.
       - Uważaj, ojciec się gapi. - oznajmił. Wtuliła się w niego.
       - Mogę coś zrobić? - spytał po chwili.
       - Zależy co. - odparła.
       - To. – pocałował ją. Jakoś… nijako. Ale zostawiła to bez komentarza.
       - Do tej pory mnie o to nie pytałeś. – zauważyła po oderwaniu. - Dlaczego teraz tak? - spytała.
       - Nie wiem. Tak jakoś... - odpowiedział. Nastała cisza.
       -  Możesz. - zezwoliła po dłuższym czasie, śmiejąc się cicho. León zaśmiał się i stanął na przeciwko niej. Przybliżył się do Violetty. Po chwili ponownie złączył delikatnie ich usta. Całował ją wyjątkowo...Wyjątkowo sztywno, bez uczuć. Tak niewyobrażalnie nienaturalnie. Jak nie on. Gdyby istniała nagroda za najgorszy pocałunek, ten miałby szansę na wygraną.
       - Co to było? - spytała o oderwaniu. Drugi raz nie dawał jej spokoju.
       - No pocałunek, nie? - powiedział jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
       - No chyba jednak nie. - odparła. Spojrzała ukradkiem na ojca szatyna. Nadal tam stał, ale teraz obserwował ich bardziej znudzonym wzrokiem. - Wiesz jak powinien wyglądać naturalny pocałunek? - spojrzała mu w oczy.
       - Opisz go. Oświeć mnie. - w jego głosie można było wyczuć nutkę ironii. Violetta w odwecie pokazała mu to w praktyce. Całowała go tak, jak wtedy na konkursie, gdy się poznali. Znów poczuł te wspaniałe motyle w brzuchu i ciepło rozchodzące się po jego całym ciele.
       Wreszcie nadeszła kolej Violetty. W ciągu tych niemiłosiernie dłużących się minut pochłonęła 3 opakowania miętówek. Jak zobaczyła niesmak na twarzy Leóna, kiedy odsuwał od siebie dziewczyny z nieprzyjemnym oddechem jej pewność siebie utraciła na stopniu. "Na żywo wygląda jeszcze lepiej niż w TV" - pomyślała mimowolnie. Podeszła do niego kiedy poprosił następną dziewczynę. "Z bliska to już w ogóle." - kontynuowała swoją myśl.
       - Hej. - przywitała się.
       - Cześć. Jesteś ostatnia. Jeśli się nie sprawdzisz, będę musiał wziąć Larę... - oznajmił średnio ucieszony.
       - Wow...podziwu godna szczerość. - powiedziała bez krępacji. Jej pewność siebie powróciła.
       - Mmm...seksowna i wyluzowana. Jeszcze całus i jesteś idealna na twarz okładki płyty Leóna. - odezwał się manager Verdasa.
       Bez dalszych rozmów Violetta tak po prostu wpiła się w usta swojego idola. Zaskoczony pogłębił pocałunek. Po chwili już "oswojony" przywarł dziewczynę do ściany. Nie opierała się. Bardzo dobrze się czuła.
       - Ej, ej, ej! - dwaj goryle odciągnęli Leóna od Violetty.
       - Widzę, że ci się podobało. - oznajmił manager. - Nie opierałeś się. - dodał. - Bierzemy? - spytał.
       - Bierzemy. Dobra jest. - powiedział zdyszany Verdas. "Ale magia..." - przeszło mu przez myśl.
       Faktycznie, teraz wyszło to jakoś naturalniej, mimo tego, że był to pokaz dla Eryka. „Jak ona to robi?” – pomyślał Verdas.
       - Mniej więcej tak. - odpowiedziała na jego pytanie po oderwaniu. Przygryzła dolną wargę.
       - Tak? - powtórzył pocałunek Violetty.
       - Tak. - zaśmiała się po oderwaniu. "Flirciarz" - pomyślała i uśmiechnęła się. Ukradkiem spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed paroma chwilami stał pan Verdas. Poszedł. Poszerzyła swój uśmiech w celu przekazania informacji o sukcesie Leónowi. Szatyn odwzajemnił gest. Chwycili się za ręce i wrócili na salę.

* * *
     
       Tańczyli w rytm wolnego kawałka granego przez zespół na żywo. Szeptali sobie czułe słówka i chichotali co chwilę. Wszystkiemu przyglądali się rodzice Leóna.
       - Nadal sądzisz, że jest z nim dla sławy i pieniędzy? - spytała kluczowo Caroline swojego męża. Jej oczy aż błyszczały, widząc szczęśliwego, zakochanego syna. - Oni się kochają, Eryk. - dodała. Mężczyzna nawet nie drgnął. - Nie przypominają ci kogoś? - zero reakcji. - A my za młodu? Szczęśliwi, beztroscy, kochający siebie nawzajem. - kolejna próba przemówienia do męża. Cisza. Westchnęła zrezygnowana i ucichła, biorąc kieliszek szampana od przechodzącego kelnera.

 * * *

       - Chyba już zawsze będę sam. - mruknął León, obracając swoją udawaną dziewczynę. Po czterech kieliszkach alkoholu, rozmawiało im się lepiej. Ale pijani nie byli.
       - To jest już nas dwoje. - odparła.
       - Hm, bylibyśmy świetną parą. - stwierdził. Właśnie rozpoczęła się ich druga godzina tańca.
       - U, panie Verdas, nie tak szybko. - przystopowała go.
       - Mięlibyśmy piękne dzieci. - brnął dalej.
       - I... - sugerowała dalsze mówienie o ich wspaniałej przyszłości.
       - Chłopiec i dziewczynka. Chłopiec starszy tak o cztery lata. Christopher i Blanca. - marzył. Widział siebie i Violettę po 30-tce z dwójką pociesznych maluchów.
       - No, no, no. Mówisz tu o potomstwie, a nawet mi się nie oświadczyłeś. Chyba za daleko wybiegasz w przyszłość, Leonku. - powiedziała podczas kolejnego obrotu.
       - Ach tak? Okej. - odszedł na chwilę i poszedł po mikrofon dźwiękowca. Kilka sekund później był już z powrotem obok Violetty.
       - Panie i panowie! Proszę o uwagę! - wypłynęło z głośników. Wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko. Violetta uśmiechnęła się słabo, nerwowo rozglądając po sali. Wszystkie oczy były zwrócone w ich stronę. Jednak najbardziej jadowity wzrok miał Eryk. Była pewna, że gdyby nie tłumy, mężczyzna by ją rozszarpał. León uklęknął przed nią.
       - Verdas, czyś ty postradał zmysły? - spytała szeptem, tak aby tylko on to usłyszał.
       - Nie, Violetto. - mówił do mikrofonu. Castillo nerwowo poprawiła włosy. - Wiem, że nie znamy się zbyt długo, ale jestem całkowicie pewien, że jesteś kobietą mojego życia. Chcę założyć z tobą rodzinę i wieść szczęśliwe życie. Violetto Castillo, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - nie wiedziała co powiedzieć. Ona przecież nie mówiła poważnie! León nie jest nawet jej prawdziwym chłopakiem, a jego ojciec jej nienawidzi. W głowie Violetty kłębiły się tysiące niepoukładanych myśli. Nie widziała lepszego wyjścia. Uciekła.

* * *

       Obudziła się z niewyobrażalnym bólem głowy. Nie wiedziała co się stało. Była w swojej sypialni, w swoim apartamencie. Spojrzała na zegar. 10:01. W tym momencie drzwi do jej pokoju się otworzyły. Po chwili na krańcu jej łóżka usiadł León. Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił gest i podał dziewczynie kubek gorącej kawy. Podziękowała.
       - Co się stało? - spytała upijając łyk.
       - Wczoraj trochę przesadziłaś z alkoholem. Kiedy tańczyliśmy urwał ci się film. Zawiozłem cię tutaj i zostałem na noc. Wolałem mieć cię na oku. - wytłumaczył.
       - Spałeś na kanapie? - spytała zanim pomyślała. "A po co ci ta informacja?" - pomyślała.
       - Trochę spałem. - przyznał.
       - Pewnie jesteś cały obolały i niewyspany. Przecież wiesz, że nie musiałeś. - chwyciła jego dłoń.
       - I miałem cię tu samą zostawić? - uśmiechnął się. Przytuliła się do niego.
       - Kiedy powiesz rodzicom, że nie jesteśmy razem? - spytała po oderwaniu. Tego pytania obawiał się najbardziej.
       - Eee... - podrapał się nerwowo w tył głowy.
       - León... - przybrała lekko błagalny, ale jednocześnie stanowczy i zawiedziony ton głosu.
       - Wiem, wiem. Powiem. - zapewniał. Wyraźnie było widać, że chce uniknąć tematu. Chyba mu się udało.
       - Serio upiłam się na bankiecie charytatywnym przy twoich rodzicach, przy tych wszystkich osobach? I to jeszcze szampanem? Dlaczego ja go tyle wypiłam? Jaki wstyd. - nie dowierzała.
       - Może "upić" to za mocne słowo. Nie robiłaś jakichś głupich, czy dziwnych rzeczy. Po prostu widać było, że masz słabą głowę. Byłaś spokojna, ale jakby...senna? Nawet nie wiem jak ci to wytłumaczyć. -  zaśmiał się cicho. Dziewczynie ulżyło choć o tyle, że nie zrobiła z siebie pośmiewiska, tylko od razu zemdlała. Ludzie mogli pomyśleć na przykład, że była zmęczona. - Nie wypiłaś aż tak dużo. - dodał. - Teoretycznie... - mruknął już ciszej. Jednak Violetta ma bardzo dobry słuch.
       - Co to znaczy "teoretycznie"? - spytała lekko zbita z tropu.
       - "Dużo" to pojęcie względne. Dużo dla ciebie to może być, na przykład, mało dla mnie. Kilka kieliszków ciebie zbiło z nóg, a mnie ta sama ilość by nie ruszyła. - wytłumaczył. Castillo tylko przytaknęła na znak zrozumienia. - Z resztą nie piłaś z ochoty na alkohol, tylko dlatego, że nie chciałaś rozmawiać dużo z moimi rodzicami. Musiałaś się czymś zająć, aby mieć pretekst do milczenia. Nie lubisz kłamać, co? - rozgryzł ją.
       - Skąd ty to wszystko wiesz, co? - spytała. Uśmiechnął się tylko cwaniacko.
       - Dziękuję ci. - powiedział po chwili.
       - Za... - sugerowała dalszą wypowiedź, ponieważ nie rozumiała.
       - Za to, że mi pomagasz. Wiesz, chyba po raz pierwszy mam taką...przyjaciółkę. - powiedział, jednak z lekkim znakiem zapytania przy ostatnim słowie. Violetta uśmiechnęła się do niego promiennie i uściskała. Jednak pod uśmiechem miała grymas. Są tylko przyjaciółmi?

* * *

       Jedli właśnie śniadanie zamówione do pokoju Violetty. Momentalnie na całej powierzchni hotelowego apartamentu rozległo się pukanie walenie w drzwi.
       - Kogo niesie? - warknęła pod nosem, a po chwili było słychać kolejną partię hałasu. - Idę! - dlaczego to do jej apartamentu wszyscy przyłażą? To Verdas jest tu gwiazdą! Która cały czas przebywa u niej..."Ale ludzie tego nie wiedzą!" - pomyślała w samoobronie i podeszła do drzwi. - Co ty tu robisz? - spytała po otworzeniu ich.
       - Pakuj się. Wracamy do domu. - powiedział stanowczo.
       - Co? Chory jesteś?! Nigdzie  nie jadę! - wywrzeszczała mu w twarz.
       - Nie pytam czy jedziesz, tylko oznajmiam ci, że wracasz do Buenos Aires. Nie dyskutuj. Co ty w ogóle wyrabiasz co?! - wskazał ukradkiem na Verdasa. 19-latka niczego nie rozumiała, jednak automatycznie brnęła w to dalej.
       - Jemy śniadanie. Nie widać? - spytała, jakby to była odpowiedź na jego pytanie. Wiedziała, że to go zdenerwuje jeszcze bardziej. Nie wiedziała dlaczego chce go mocniej wkurzyć. Chyba miała taki odruch. Jeśli ktoś wszczynał kłótnię ona od razu broniła się i...wygrywała.
       - Wiesz, że nie mówię o tym. Co to jest? - pomachał Violetcie czasopismem przed nosem. Było to to z artykułem o jej rzekomym związku z Leónem.
       - No gazeta. - odparła beznamiętnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Poniekąd była.
       - Brawo za spostrzegawczość! A o czym piszą w środku?! - miała wrażenie, że Federico za chwilę wybuchnie - dosłownie. Był wściekły jak nigdy.
       Wzięła od niego tygodnik i otworzyła na pierwszej lepszej stornie.
       - "Nicki Minaj zrobiła sobie lifting!" - przeczytała ze stoickim spokojem i lekkim nudzeniem w głosie. Federico miał wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie. Verdas zaśmiał się cicho. Włoch zgromił go wzrokiem.
       Violetta była świetna prowokatorką. Widząc, że Pasqurelli jest na krańcu wytrzymałości, uśmiechnęła się do siebie. Nawet nie wiedziała za co chłopak chce ją z powrotem zaciągnąć do BA, ale sam fakt, że to robi, bardzo ją zirytował. Kto normalny wpada do czyjegoś apartamentu, wpada do niego, jakby go ktoś wystrzelił z procy, każe się pakować, informując, że wracają do domu jak pięciolatkę. Jest pełnoletnia, a on nie jest jej ojcem. Kiedy ktoś ją poważnie zdenerwował, nie miała litości nawet dla najbliższych. Czy to dobrze? Chyba nie do końca. Ale taka właśnie była.
       Włoch wyrwał jej gazetę z rąk.
       - Ej! Ja chciałam to czytać! - tupnęła nogą jak mała dziewczyna. Atmosferę w apartamencie można było kroić nożem.
       - Jejku, jak fajnie! A co piszą o Barbie i Ken'ie? - piszczał jak pusta nastolatka. Ironia aż wisiała w powietrzu. - Tu czytaj. - wskazał na odpowiedni artykuł, tyle że już z grobową miną. To nie do pomyślenia jak Federico potrafi zmienić swój nastrój z minuty na minutę.
       - "León Verdas i Violetta Castillo - nowa para Hollywood?" - odczytała. Uwielbiam ich! - zaczęła piszczeć i skakać jak Fede przed chwilą. Zabrał jej czasopismo. - Ja chciałam to przeczytać! - mruknęła niezadowolona.
       - Pakuj się w tej chwili! - krzyknął.
       - Jesteś gorszy, niż mój ojciec! Mogę wiedzieć, dlaczego każesz mi wyjechać? - spytała spokojniej. Pasquarelli ponownie pomachał jej gazetą przed oczami. - Tylko dlatego, że nie podoba ci się, że jestem z Leónem?! Na głowę upadłeś?! - machała rękami. Podszedł do niej León i objął ramieniem.
       - Łapska przy sobie, Verdas. Zabieraj ręce od mojej Violetty. - syczał przez zaciśnięte zęby. Jednak zero reakcji ze strony Leóna. Szatynka bardziej wtuliła się w szmaragdookiego. Wiedziała, że to doprowadzi Fedrico do furii. Nie wiedziała, dlaczego jej kuzynowi tak bardzo nie leży Verdas. Wiedziała jedno: nie pozwoli mu się wywieźć. Miała jeszcze pół miesiąca do spędzenia ze swoim idolem. Miała cichą nadzieję, że uda im się przejść z przyjaciół na "kogoś więcej".
       - Pasquarelli, kupę lat. - odezwał się po raz pierwszy tej dyskusji gwiazdor. - Ile to już...z 10? - spytał, zjeżdżając ręką w dół talii Violetty, aż wylądowała na jej biodrze. Zauważył, że Castillo się do niego uśmiecha, a Włoch już powoli traci cierpliwość i wada w obłęd.
       - Nic się nie zmieniłeś, Verdas. - stwierdził, mając również na myśli zagrywkę z dłonią. Widział, że ta jeszcze nie skończyła swojej "wycieczki". "Niech obmacuje swoje "koleżanki", a nie moją kuzynkę...!" - myślał.
       - Wy się znacie? - zgubiła się Viola.
       - Tak, jak nikt inny. - odparł Fede.
       - Ja i Federico byliśmy kiedyś najlepszymi kumplami. - powiedział León.
       - I nic mi nie powiedziałeś?! - spytała z wyrzutami zdenerwowana udawana dziewczyna gwiazdora.
       - Nie było się czym chwalić. - odpowiedział Pasquarelli.
       - Oj Fede...Ranisz. - położył sobie rękę na sercu Verdas.
       - Nie mów do mnie "Fede". Tylko przyjaciele mają ten przywilej. Ty nim ewidentnie nie jesteś. - złajał.
       - Zakuło w serce. Już nie jestem, Federico...już. - mruknął.
       - O co  tu chodzi?! - wyrwała się wreszcie Castillo. Stanęła między chłopakami i lekko ich od siebie odsunęła. Miała wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, to się pobiją. - Federico, siadaj! Ty też león. - poszli do salonu. Każdy usiadł na oddzielnej sofie. - A teraz mi tu proszę wytłumaczyć, o co chodzi? - wskazała na kuzyna.
       - Ja i León byliśmy najlepszymi przyjaciółmi od piaskownicy. Razem przebrnęliśmy przez przedszkole, i następne 10 lat...Kiedy mieliśmy po około 19 lat wszystko zaczęło się psuć, po tym jak León odbił mi dziewczynę. Drugi raz. Pierwszy był około cztery lata wcześniej. Pobiliśmy się o nią nawet. Ona ostatecznie wybrała jakiegoś trzeciego kolesia. Pogodziliśmy się, a te cztery lata później León zrobił to samo. Historia lubi się powtarzać, nie? Okazało się, że się z nią przespał. To były początki jego kariery. Miał większe powodzenie u dziewczyn. Przystojniejszy był zawsze, ale wtedy doszło bardziej popularny, bardziej ceniony, bardziej lubiany. Po prostu był "bardziej". Zmienił się nie do poznania. Nasza przyjaźń była zaniedbywana, a to odbicie tej szatynki... Dwa razy to było za wiele. Zerwałem z nim wszelkie kontakty i wróciłem do Włoch. Resztę znasz. - opowiedział Federico.
       - Nawet nie wiesz, jak długo cię szukałem. - mruknął bardziej do siebie, niż do byłego przyjaciela.
       - León, to prawda? - spytała lekko zawiedziona.
       - Prawda. - odparł, nie spuszczając wzroku z Włocha. Zrobił mu krzywdę te kilka lat temu. Wiedział o tym. Żałował każdego dnia.
       - Przyjechałem po ciebie, bo boję się, że będziesz cierpieć. Zmienił się. Zranił mnie, być może zrani ciebie i zranił tysiąc innych osób. -  wytłumaczył.
       - Ale... - zaczęła. Nie było dane jej skończyć.
       - Violetta... - przerwał jej Verdas. - Jedź. - dodał cicho.
       - Co? - szepnęła nie wierząc w to, co usłyszała. - Ale León...My...
       - Nie "my"...Nie chcę, żebyś ty też przeze mnie płakała. Jedź. Zapomnij o mnie. - powiedział i wyszedł z jej apartamentu.

* * *

      *Miesiąc później...*
       Od pamiętnego "rozstania minęło długich 30 dni. 720 godzin smutku, 43 200 minut łez, 2 592 000 sekund tęsknoty, a jednocześnie nienawiści - jeśli chodzi o stronę Violetty.
       Federico nie mógł już patrzeć na Castillo. Od miesiąca chodzi smętnie po domu, mało je, mało pije, mało sypia, wypłakuje oczy. Cień człowieka. On doprowadził ja do takiego stanu? Nie, przecież chciał ją chronić. Chciał ostrzec. Chciał oszczędzić cierpienia, skazując na...cierpienie...? Ale przecież chciał jak najlepiej! León to zły człowiek! A już na pewno nie odpowiedni chłopak dla Violetty. Jeśli nie płakałaby przez rozłąkę, to płakałaby przez niego! "Chyba "ochroniłeś" ją za późno, Federico". - stwierdził w myślach. Tak, Violetta zdążyła się już zakochać.
       Włoch czym prędzej złapał za kurtkę i wyszedł z domu.

* * *

       Obudziło go pukanie walenie do drzwi.
       - Idę! - warknął zaspany. Otworzył je i zobaczył w nich dawnego przyjaciela. - Federico? Co ty tu robisz? - spytał, przecierając zaspane oczy. Nie krył zdziwienia obecnością Włocha. Po co przyleciał do LA?
       - Hej synku! - usłyszał swoją mamę na korytarzu nim uzyskał odpowiedź.
       - Cześć, mamo. Co wy tu wszyscy robicie tak wcześnie? - spytał. Federico dopiero teraz zauważył, że León jest w równie opłakanym stanie jak Violetta.
       - Jest 12:00, synu. - oznajmił Eryk.
       - Przyniosłam trochę sernika na osłodę. - powiedziała jak zawsze wesoło Caroline.  - On nadal przeżywa Violę. - szepnęła do Pasquarelliego. - Ja cię skądś znam. - stwierdziła patrząc na Fede'ra. Ten ignorując kobietę zwrócił się do Leóna. Castillo liczyła się dla niego w tym momencie najbardziej.
       - Musisz ze mną pojechać do BA. Źle zrobiłem. - Verdas od razu domyślił się o co chodzi.
       - O czym on mówi synku? - spytała kobieta.
       - Muszę wam o czymś powiedzieć. – wziął wdech. - Nigdy nie byłem z Violettą. Zakochałem się w niej, wykorzystałem sytuację z Larą, kazałem Violi udawać przed wami moją dziewczynę.  Dziękuję za sernik, mamo. - ucałował rodzicielkę w polik i pognał z Włochem na lotnisko, zostawiając zdezorientowanych rodziców na środku salonu.

* * *

       Zajadała się lodami czekoladowymi i leżała na kanapie w jakichś starych dresach. Oglądała komedię romantyczną i właśnie komentowała happy end. W połowie jej przemówienia, że miłość Veronicy i Ricarda w ogóle nie powinna się wydarzyć, bo wszyscy faceci to świnie, usłyszała dzwonek do drzwi. Wstała niechętnie z miękkiego mebla i poszła otworzyć. Jej oczom ukazał się Verdas.
       - Co ty... - nie dokończyła, bo przerwał jej pocałunkiem.

* * *

       - I co było dalej? - pytał mały Chris z ciekawością w głosie. Poprosił rodziców, aby na "dobranoc" opowiedzieli mu historię o tym, jak się poznali. Cała trójka leżała właśnie na łóżku 4-latka.
       - A później to już z górki. - kończył powoli León. - Wiesz, przeprosiny mojego ojca, oświadczyny, ślub, ty... - uśmiechnął się do leżącej obok Violetty. - Ale muszę ci powiedzieć, że z tymi oświadczynami to było ciężko. Potrzeba było sporo kreatywności, wielu starań i zachodu oraz niesamowitej determinacji, ale w końcu... - zrobił dramatyczną przerwę. - zgodziłem się. - powiedział dumnie.
       - Leóś... - pokiwała palcem Violetta z uśmiechem.
       - No dobra...Ona się zgodziła. - przyznał i pocałował swoją żonę.
       Wszystko było dokładnie jak w śnie Violetty.
       Teraz leży obok swoich ukochanych chłopców i rozmyśla o tym, że niedługo będzie trzeba pomyśleć o małej Blance. W końcu Christopher ma już 4 latka.
       - I co było dalej? - spytała po raz kolejny tego wieczoru mała kopia Leóna.
       - Dalej? - spytała Violetta. - Będziemy żyli długo i szczęśliwie. - uśmiechnęła się w stronę męża. Pocałowała synka w czółko i okryła miękką kołdrą. Oboje wstali z łóżka Chrisa.
       - Dobranoc. - powiedzieli jeszcze równo w drzwiach i wyszli z pokoju zasypiającego chłopca.
       - To co... - zaczął León uwodzicielskim głosem. - Teraz idziemy zadbać o to, aby Chris nie był jedynakiem. - oznajmił całując Violettę po szyi. - Teraz dziewczynka. - dodał.
       - Skąd możesz mieć pewność, że będzie dziewczynka? - spytała przyciszonym głosem.
       - Mam specjalny sposób na dziewczynki. - stwierdził i lekko uderzył swoim paskiem od spodni w pośladki Violetty. Ta tylko się zaśmiała i popchnęła męża do sypialni.

Autorka; Madziuś Verdas

5 komentarzy:

  1. Postarałas się:) długie jak nwm!! Fajoweeeeee

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 brak mi słów ;) sliczne napisane ;D postaralas się ;) Gratulacjee masz talent ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski <3
    Najbardziej ten sposób na dziewczynki xD
    ~Katy<3

    OdpowiedzUsuń